Leslie już w szkole była zapracowaną aktywistką, a mimo wykolejenia się w latach młodości dała radę znowu zostać wzorem zaangażowania: chętnie korzysta z wszelkich programów edukacyjnych i terapeutycznych, skończyła dwa kierunki studiów zwracając uwagę prowadzących swoją bystrością i energią, współdziałała przy licznych projektach charytatywnych, a chociażby przy robieniu kap dla bezdomnych, organizowaniu zajęć wyrównawczych, nagrywaniu audiobooków dla niewidomych nastolatek… Leslie jest powszechnie lubiana i szanowana zarówno przez strażników, jak i współwięźniów. Leslie mając dwadzieścia lat dokonała brutalnego zabójstwa i jest uznawana za jedną z najgroźniejszych morderczyń w Ameryce.
O zbrodniach bandy Mansona trudno nie wiedzieć, zwłaszcza teraz, gdy zbliża się premiera filmu “Pewnego razu... w Hollywood”, a za nią kroczy mnóstwo okołotematycznych tytułów. Czym wśród nich wyróżniają się “Ludzkie potwory”? Przede wszystkim odsunięciem Mansona-gwiazdora na daleki plan: zabrany proszącemu się o uwagę celebrycie-zbrodniarzowi czas zostaje przeznaczony dwóm kobietom będącymi jednocześnie sprawczyniami i ofiarami. Jeżeli szukacie szczegółowego opisu funkcjonowania sekty i detalicznego sprawozdania ze śledztwa i procesu, to nie ta książka. Meredith opowiada o tym, co stało się, gdy zgasły flesze i życie potoczyło się dalej.
Ta książka jest właściwie o normalności. O tym jak blisko jesteśmy zła, jak łatwo się potknąć, zostać zmanipulowanym, skręcić nie tam gdzie trzeba. O tym, jak łatwo zmienia się perspektywa. Miła sąsiadka kładąca lawendową świeczkę mogłaby współtworzyć Auschwitz, urocza koleżanka z klasy po latach zajmuje się rekrutowaniem do sekty, niepozorne konflikty rodzinne prawych obywateli są dzielone z historiami groźnych przestępców. Możemy udawać, że Leslie i Pat to monstra z innej planety, tak odległe od nas jak to tylko możliwe. Możemy, ale to wciąż tylko udawanie.
Mimo ciekawego punktu wyjściowego “Ludzkie potwory” nie są dobrym reportażem. Zauważyliście, że amerykańscy reportażyści tak mają, że lubią dużo pogadać o sobie? Meredith jest w top lidze w kategorii “O wszystkim, o sobie, niekoniecznie na temat”. Są więc całe akapity o tym, czym się odróżniały kluby w szkole, na jakie słodycze poszła autorka z mamą przy kupowaniu sukienek, jak zerwała z chłopakiem, jak się zgubiła w drodze na pidżama party, co tam przyjaciele jej rodziców mieli do powiedzenia na temat jej pracy, o czym pisała do lubego podczas zajmowania się niewidomymi dziećmi na kolonii, jakiego koloru był sweter, z czym była kanapka i jak pachniał bez. Rozumiem, gdzie autorka z tymi długimi dygresjami zmierzała, ale jednak te autobiograficzne skojarzenia ze sprawą Mansona często są zbyt wątłe, odległe i/lub przydługie - i to na tyle, że bohaterki reportażu schodzą na dalszy plan. To nie jest tak, że Meredith pisze nieciekawie. Szczerze zaangażował mnie wątek żydowskiej dziewczyny mierzącej się rasistowska rzeczywistością i gdyby autorka postanowiła wydać swoje wspomnienia, to ja chętnie. No ale nie wydała i nie na niej miała koncentrować się ta książka. Meredith przyznaje na początku, że był problem z selekcją zebranego przez lata materiału, i to widać: zbędne szczegóły, wątki i bohaterowie pojawiający się na niewiele wnoszącą chwilę. Gwałtownie skaczemy między latami i perspektywami, trudno zauważyć jakiekolwiek uporządkowanie (a przecież jeszcze przewija się temat amerykańskich więzień, innych sekt, teorii psychologicznych…). Drażni fragmentaryczność: książka ma 65 (!) rozdziałów, wiele z nich ma ledwo po dwie strony, a do tego autorka nie lubi najwyraźniej ciągłego tekstu, toteż mamy średnio pięć odstępów na kartkę.
Ledwie kilka dni temu w mojej okolicy szesnastoletni chłopak dokonał włamania i usiłował zamordować starsze małżeństwo. Dzieciak “z porządnej rodziny”, lubiany w szkole, miał swoje za uszami, ale nikt by w życiu nie przypuszczał, że zrobi coś takiego. To są bohaterowie “Ludzkich potworów”: młodzi ludzie, uroczy ludzie, lubiani ludzie, ludzie pełni pasji, empatyczni ludzie, obiecujący ludzie, szukający bliskości ludzie. Ludzie, którzy dołączają do sekt, porzucają rodziny dla ISIS, dokonują niewyobrażalnie okrutnych rzeczy. Nie uważam, że ta książka to dobry reportaż, wiele mi się tu nie podoba od strony konstrukcji. Mimo to ją polecam: porusza ważny temat, potrafi dać do myślenia starając się mówić o czymś, co dotyczy nas wszystkich, ale wolimy na to patrzeć z daleka.
[Recenzja została po raz pierwszy (03.08.2019) opublikowana na LubimyCzytać pod pseudonimem Kazik.]