„Kochajmy się jak bracia, liczmy się jak Żydzi” polskie przysłowie doskonale nakreśla fabułę najnowszej komedii kryminalnej Iwony Banach „Śmierć żonokrążcy” wydanej przez Wydawnictwo Bookend.
Regina Pacholec, kobieta trącona rydwanem czasu, organizuje w swoim domu przyjęcie urodzinowe, na które zaprasza wszystkie byłe żony swojego syna Waltera. „Dom można było określić jako naprawdę piękny, a mimo to czuło się w nim coś wręcz upiornego”. Co to będzie za impreza, zaczynamy bal! Kobiety mając wspólnego wroga, potrafią być solidarne: „Żony się nie kochały, nie lubiły, nie tolerowały, momentami nawet nienawidziły, ale to kiedyś. Teraz zbliżyło je wspólne nieszczęście: wspólne traumatyczne doznania rozwodowe, wspólna nienawiść do eksmęża i wrednej teściowej, też na szczęście minionej.
To potrafi łączyć.
Zresztą jak inaczej? Z kim można najlepiej ponarzekać, powściekać się, popłakać i upić niż z kimś, kto przeżył dokładnie to samo? I nie prawie dokładnie, ale właśnie dokładnie to samo: tego samego gnoja w łóżku, tego samego węża w kieszeni i tego samego bazyliszka w postaci teściowej”.
Jeszcze urodziny Mamuni się nie zaczęły, a trup w osobie jej własnego syna spowodował niezłe zamieszanie: „– Zawał? – zapytał Tobiasz. – Taka męska śmierć! – dodał z nabożnym zachwytem.
Dotychczas męska śmierć kojarzyła się z żelastwem, ranami, odciętymi członkami, czyli z jakimś polem bitwy, ale czasy się zmieniły. Teraz musi wystarczyć siłownia”. Miecz Damoklesa dosięgnął Waltera. Podobno w szoku i w żałobie robi się wiele szalonych rzeczy, a cóż, impreza to impreza, przyjęcie ma się odbyć (w końcu to syn Reginy zmarł a nie ona;)) a policja niech sobie to śledztwo prowadzi… jak dopisze im szczęście to i znajdą zabójcę (czy może zabójczynię?).
Miłość i pieniądze mają ze sobą wiele wspólnego a jednocześnie potrafią dzielić skuteczniej niż niejeden wzniesiony mur, tym bardziej w rodzinie. W komedii kryminalnej „Śmierć żonokrążcy” przyglądamy się przekonaniom o kobietach, żonach, mężczyznach i naszych polskich społecznych dotyczących ogniska domowego i relacji w familii. Erudycja Autorki, charakterystyczne w jej powieści: ironia, sarkazm i słowotwórstwo zachwycają i wodzą na pokuszenie. Celność jej spostrzeżeń mnie oczarowała i zachwyciła:
* „Szukanie winy w ofierze jest naszą polską specjalizacją i bardzo często się zdarza, ale zazwyczaj ludzie mówią to bardziej oględnie”,
* „W ogóle ludzie najczęściej uczą się na błędach i mało kto dochodzi do aż trzech żon, bo już po pierwszej widzi, że to nie jego bajka. Ale przecież bywa tak, że mężczyźni mają klapki na oczach i nie winią małżeństwa jako takiego, a konkretnego małżonka, i wydaje im się, że wystarczy
go wymienić. Na takie eksperymenty poszukiwawcze w zakresie kolejnych żon i mężów pozwalają sobie tylko niektóre rodziny, bo to jednak kosztuje”,
* „Cała ta rodzina powoli wydała się Belli patologiczna.
Większości ludzi patologię kojarzy się z brudem, narkotykami, przemocą domową czy kuchnią tak zagrzybioną, że z jej ścian można zbierać magiczne grzybki halucynki, ale to niecała prawda. Wiele rodzin z wierzchu wygląda na normalne, grzeczne i czyste, a w środku od dysfunkcji aż piszczy. Można mienić się doktorem, nawet habilitowanym i taplać się w patologii, a można żyć jak menel spod kiosku i mieć tylko przejściowe problemy.
Życie jest bardziej sprawiedliwe, niż czasami się wydaje”,
* „Kiciunia reprezentowała ten sam tok myślenia, który każe wierzyć zakochanym kobietom, że alkoholik dla nich przestanie pić, złodziej kraść, a narkoman brać działkę na krechę u dilera”,
* „Kiciunia należała do kobiet przedsiębiorczych, które robią, co tylko mogą, żeby zapewnić sobie dostatnie życie, ale, niestety, nie biorą pod uwagę pracy. Z drugiej strony trudno im się dziwić: dobry mąż pozwala wydać dziennie więcej niż (nawet dobra) praca przyniesie zarobku miesięcznie.
Nauka też jej nie fascynowała. Dlatego szukała męża. Kiciunia, nie nauka”.
Ach małżeństwo… marzenie wielu kobiet. Najlepiej z księciem na białym rumaku, co by za sobą jeszcze (przynajmniej!) ze dwa rydwany złota ciągnął :) Ostrzegam uczciwie: jeśli któraś z pań czytających tę komedię kryminalną nie była mężatką, to po przeczytaniu celnych spostrzeżeń Iwony Banach, raczej za mąż nie wyjdzie :) albo wyjdzie ale na SWOICH warunkach (zupełnie uczciwie i z przymrużeniem oka). „– Bo baby takie są. Więcej bab boi się samotności niż tego, że skończy w związku z niewłaściwym facetem. Walter na tym korzystał, bo miał forsę i braki w zakresie skrupułów”. Oby przyszły/obecny mąż „żonokrążcą” się nie okazał czego sobie i Wam życzę :) A i może kobieta przemyśli, by do pracy pójść, zarobić na siebie i wyjść za mąż z miłości?
Jestem dumna z siebie i ogromnie wdzięczna Autorce Iwonie Banach i Wydawnictwu Bookend za możliwość objęcia patronatem tej historii.
Polecam, czytajcie! Świetna zabawa gwarantowana!