"Klątwa utopców" Iwony Banach, to kolejna książka z serii "Babie lato", która wpadła mi w ręce a w zasadzie to w ucho, bo to był audiobook.
Jest to bardzo zwariowana i zakręcona komedia kryminalna, w której na dodatek z każdym rozdziałem przybywa nowych bohaterów. Po wysłuchaniu "Szczęśliwego pecha" tej autorki sądziłam, że to będzie w podobnym stylu. Niestety jest może trochę słabsza, chociaż rozmiarem dużo większa, lecz nie chodzi przecież o ilość, lecz o jakość tekstu. Coś tu zawiodło, jednak po skończeniu książki uważam, że nie jest tak całkiem zła, może zbyt bardzo rozwleczona i zagmatwana, więc dlatego sprawia kłopot w nadążaniu za fabułą.
Dagmara musi znaleźć pomoc domową dla swojego dziadka mieszkającego na wsi. Wie, że nie będzie to łatwą sprawą, gdyż dziadek nie ułatwia jej tego zadania, ciągle ma pretensje i nikt nie może z nim wytrzymać. Daga wyrusza więc z Warszawy nie wiedząc, że tym razem będzie to zupełnie inna sprawa, Miała spotkać się z przyjaciółką Kingą w Warszawie, ale po namyśle postanowiła spędzić z nią te kilka dni u dziadka, będzie jej raźniej.
Do domu dziadka dotarły następnego wieczora. Okolica była piękna, to znaczy mniej więcej zielona, zarośnięta chaszczami (jak twierdziła Daga) lub zalesiona (jak utrzymywała Kinga), szachownica malowniczych pól też się dziewczynie podobała, a już dom (albo raczej domek) prezentowała się wprost uroczo.
Nieoczekiwanie dzwoni do niej Matka, że wyjechała na wakacje za granicę i Dagmara musi zostać u dziadka 3 tygodnie, gdyż zostawiła swoje klucze w domu a nie było sąsiadów aby im je zostawić. Daga jest pewna, że klucze ma w torebce, jednak po jej przeszukaniu stwierdza ze zdziwieniem, że ich faktycznie nie ma. Dzwoni do niej również narzeczony Filip z prośbą, aby wyjechała po niego na lotnisko. Dagmara jest bardzo zdziwiona nagłym wyjazdem matki oraz tym, że Filip wie o jej pobycie u dziadka, bo nie rozmawiała z nim o tym. Zaczyna się robić jeszcze dziwniej gdy dziadek chce aby Daga pojechała z nim na jakąś zabitą dechami wieś w bardzo ważnej sprawie. Dziewczyna kategorycznie odmawia i jest wściekła na matkę i dziadka, że uknuli jakąś intrygę po to żeby tam pojechała. Po Filipa jedzie sama, gdyż Kinga woli zostać na miejscu, po prostu nie bardzo darzy sympatią chłopaka. Zabierając narzeczonego z lotniska Daga ma jeszcze dwójkę pasażerów, których Filip obiecał podrzucić do domu. Okazuje się jednak, że nie jadą do Warszawy, lecz to zbytnio nie przeszkadza znajomym Filipa. Po przyjeździe na miejsce okazuje się, że nikogo nie ma w domu, dziadek i Kinga gdzieś zniknęli i na dodatek wścibskiej sąsiadki Pani Stasi również nie ma, tylko drzwi umazane jakby krwią i na nich lalka... Gdy po wielu bardzo różnych perturbacjach, o których nie będę Wam pisała, cała czwórka trafia do wsi o ciekawej nazwie Utopce, zatrzymują się w dawnym, zrujnowanym sanatorium dla psychicznie chorych, który należał do kolegi dziadka z dawnych lat, i tu dopiero wtedy cała akcja nabiera niespodziewanego zwrotu akcji.
Nie pytałam. Kto pyta, ten błądzi, oj, błądzi, i jeszcze w mordę może oberwać!
Mnie zachwyciły kobiety ze wsi Utopce, Kusiakowa i Ziębowa, po prostu te bohaterki są tak niesamowite, aż chciałoby się mieć takie sąsiadki, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że mogłoby to być bardzo uciążliwe na dłuższą metę. Jednak czasem taka wszechstronna znajomość historii życia swoich sąsiadów i ich przodków bardzo się przydaje. Tak było i w tej książce. Początkowo te ich intrygi wydawały mi się takie na wyrost, mocno przesadzone, przerysowane wręcz, ale im dalej w treść tym było lepiej, wyraźniej i bardziej z sensem.
Cała akcja tej powieści to pomieszanie z poplątaniem, taki czeski film, zabili go i uciekł..., ale mimo tego czyta a właściwie słucha się bardzo dobrze, zwłaszcza w interpretacji Pani Magdy Karel. Specyficzny humor Pani Iwony Banach mnie tak rozbawił, że nawet ślęczenie przy sokowniku mi się nie dłużyło. Polecam na dłuższe, leniwe, deszczowe popołudnie.