Wydaje mi się, iż Grahama Mastertona nikomu nie trzeba przedstawiać. Jest to pisarz tak płodny literacko i tak długo obecny na polskim rynku czytelniczym, że nawet jak ktoś nie jest wielbicielem gatunku, w którym ten autor popełnia swoje książki, to na pewno jego nazwisko gdzieś kiedyś o uszy się większości czytelnikom obiło. Zwłaszcza że ów pan pisze również poradniki z dziedziny seksu, więc jakby coś zupełnie z innej bajki niż horrory.
Ja sięgam po Mastertona dość sporadycznie, aczkolwiek kilka jego książek już przeczytałam. Właśnie kończy się czas świąteczny, więc by nie przemęczać szarych komórek, postanowiłam przeczytać coś lekkiego, niewymagającego zbytniego zaangażowania mózgowia, coś tak po prostu dla rozrywki. Wybór mój padł na książkę pt. "Śpiączka". Ciekawy był opis z tyłu książki, oraz dość wysokie oceny i dobre opinie osób, z którymi mam gust literacki dość kompatybilny. A więc co my tu mamy ?
Michael i Natasha podczas podróży samochodem zostają zepchnięci z drogi i ulegają wypadkowi. Mężczyzna budzi się po ponad dwumiesięcznej śpiączce w jakiejś wypasionej klinice i niczego nie pamięta...zdawałoby się temat dość ograny i wyobracany w różnych publikacjach, różnych autorów wielokrotnie. Jednak to mnie nie zniechęciło do czytania, bo jak nadmieniłam wcześniej, życzyłam sobie w miarę lekkiej literatury rozrywkowej.
Oczywiście wszyscy dookoła i personel owej lecznicy mieszczącej się u stóp owianej legendą Góry Shasta i ludzie mieszkający w miasteczku przyległym do niej starają się na wszystkie sposoby pomóc Michaelowi odzyskać pamięć i wrócić na łono pełnoprawnych zdrowych obywateli.
Niestety z czasem młody mężczyzna, będący światkiem dość dziwnych wydarzeń, zaczyna podejrzewać, że coś w tym wszystkim nie do końca jest takie, jak być powinno. Jego prywatne śledztwo jednak przynosi jedynie fiasko, odpowiedzi na zadawane pytania są enigmatyczne, albo żadne, a nawet te enigmatyczne rodzą tylko kolejne pytania i kolejne zagadki.
Czytając tę książkę, czułam się usatysfakcjonowana, dostałam w niej to, czego się spodziewałam, rozrywkę bez ogarniającej mnie nudy, lekkie podniesienie poziomu adrenaliny i ogólne zadowolenie z lektury. Nawet gdybym się chciała pokusić o poszukanie jakiegoś przesłania, mogę powiedzieć, że i takie znalazłam. Nie jakieś odkrywcze i nowatorskie, jednak potrzebne gwoli przypomnienia. Nasi drodzy zmarli ''żyją'', dopóki ''mają towarzystwo''. Dopóki o nich pamiętamy, myślimy, nosimy ich w naszych głowach sercach i duszach. Jedyne co mi się nie za bardzo spodobało to zakończenie. To był horror i takim powinien był pozostać do końca, a zakończenie, w mojej ocenie, otarło się o tanie romansidło. Ale reszta była bez zarzutu.
Chciałabym mieć na tyle czasu, by częściej sięgać po powieści Grahama Mastertona, ponieważ wydaje się on też być ciekawym człowiekiem, który zresztą bardzo sobie upodobał nasz kraj, często go odwiedza i wręcz w wywiadach deklaruje, że sam jest w 1/16 Polakiem, ponieważ któryś z jego pra, pra, pra przodków, był naszym rodakiem, miał też przecież piękną Polkę za żonę, która będąc jeszcze panną, nazywała się Wiesława Wałach. Książka powinna zadowolić sympatyków tego pisarza, typu literatury, jaką on uprawia lub / i kogoś, kto tak jak ja, potrzebuje wytchnienia od szarej rzeczywistości i niespokojnych czasów, w jakich przyszło nam obecnie funkcjonować.