Taki właśnie problem poruszyła Holly Miller w swojej najnowszej książce „Co by było, gdyby”. Pierwszy raz miałam do czynienia z książką, w której poznałam dwie alternatywne wersje jednej historii - to głównie ta cecha zmusiła mnie do zapoznania się z najnowsza powieścią Holly. Może i dla niektórych z Was fabuła tej lektury nie jest niczym odkrywczym, ponieważ jest wiele filmów, które poruszają ten wątek, to ja jednak uważam, że „Co by było, gdyby” przez swój klimat, jak i styl autorki wyróżnia się spośród innych dzieł z tego gatunku.
Hej, jestem Lucy i moje życie nie jest ostatnio usłane różami... Rzuciłam pracę i stanęłam na życiowym rozdrożu: powinnam wykorzystać wszystkie oszczędności, by zrealizować swoje marzenia o byciu pisarką, czy przeprowadzić się do Londynu i spróbować swoich sił w pracy jako copywriterka, o czym marzyłam od lat? A że życie nie jest takie proste, na jakie wygląda - los rzucił pod moje nogi kolejne kłody w postaci fotografa Caleba oraz Maxa - mojej byłej miłości. Co powinnam zrobić? Jaką decyzję powinnam podjąć? U boku którego z mężczyzn powinnam zostać?
Miller stworzyła pełną ciepła powieść, która idealnie nadaje się na zimne, jesienne wieczory. Niestety troszeczkę ubolewam nad sposobem przedstawienia tej historii - liczyłam, że tytuł ten zostanie podzielony na dwie części, które opowiedzą mi dwie alternatywne wersje życia Lucy. Jak już pewnie zdążyliście się domyślić, Miller stworzyła dzieło, w którym obie historie dzieją się zamiennie - co początkowo powodowało u mnie złość oraz lekkie zagubienie, ponieważ potrzebowałam chwili by ogarnąć, z którą wersją mam teraz do czynienia.
Na szczęście dość szybko poradziłam sobie z tym problem i mogłam w pełni delektować się historią, która obudziła we mnie duszę romantyczki - motyw przeznaczenia kupił mnie w zupełności. Spokojnie, „Co by było, gdyby” nie jest ckliwym, czy kiczowatym romansem. W obu związkach na Lucy czekają wzloty i upadki, jednak niektóre gesty czy to Maxa, czy Calaba roztopiły moje serduszko.
Nie sadziłam, że tak prosta w odbiorze historia zmusi mnie do wielu przemyśleń. Wcześniej zdawałam sobie sprawę, że prawie każda decyzja ma wpływ na moją przyszłość, jednak dopiero historia Lucy uświadomiła mi, że każda jedna, nawet głupia decyzja jest w stanie zmienić moje życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Miller stworzyła barwnych bohaterów - każdy z nich spowodował u mnie negatywne, bądź pozytywne uczucia. To głownie przez nich bardziej zżyłam się z tą historią, co sprawia, że przeżyłam tę przygodę całą sobą, a nie tylko za pomocą oczu. Lucy jest postacią, której nie da się nie lubić - to bardzo pozytywna postać, która udowodniła mi, że warto podążać za marzeniami i warto robić w życiu to co sprawia nam radość.
Natomiast jeśli chodzi o zakończenie... Pomimo, iż wiem w jaki sposób skończyła się ta lektura to nadal nie potrafię ocenić, która ścieżka byłaby odpowiednia dla Lucy - obie wersje były na swój sposób słodkie, lecz też brutalne. Finał spowodował u mnie duże wzruszenie, przez co tytuł ten na długo pozostanie w mojej pamięci.
Czy książkę polecam? Pomimo, że do tej pory nie jestem pewna którą drogą powinna podążyć Lucy - czy zostać z Calabem, czy jednak odbudować relację z Maxem, to zakończenie złamało mi serce. Holly Miller stworzyła powieść pełną przemyśleń głównej bohaterki, której nie da się nie darzyć sympatią. Jeśli moja recenzja nie zachęciła Was do sięgnięcia po ten tytuł, to spójrzcie na okładkę - czyż nie jest na swój sposób piękna? Świetnie współgra z piórem autorki, co sprawia, że tej książce nie da się po prostu odmówić.