Maj – najpiękniejszy miesiąc roku. Przyroda już na dobre obudziła się z zimowego snu, piękna soczysta zieleń i naokoło pełno kwitnących drzew i kwiatów. Długi weekend majowy (kto tego nie lubi?), miesiąc matur i miesiąc kwitnących bzów. W jakim więc miesiącu, jak nie w maju, mogłam sięgnąć po książkę o pięknym tytule „Aleja Bzów” ? W tej książce nie tylko tytuł jest piękny – piękna jest również okładka, a ja przecież znana jestem z tego, że na okładkę zwracam dużą uwagę. Nic więc dziwnego, że jak dostałam propozycję od wydawnictwa zrecenzowania tej książki, to nie zastanawiałam się ani minuty. Zakochałam się w książce od pierwszego wejrzenia i przeczytania opisu na rewersie okładki.
Autorki książki pani Aleksandry Tyl nie znałam wcześniej. Ba, nawet o niej nie słyszałam. A z informacji, jaką uzyskujemy na stronie wydawnictwa, jest to bardzo interesująca i bardzo ciepła osoba.
"humanistka, optymistka, romantyczka. Odkąd skończyła trzydzieści lat, jej licznik czasu się popsuł i nie zamierza go naprawiać. Relaksuje się malując akrylami na płótnie. Lubi kuchnię włoską, czerwone wino i hiszpańską muzykę. Uzależniona od czekolady. Nie lubi horrorów, niedopasowanych ubrań i głośnych budzików.
Fascynują ją ludzie, różnorodność charakterów i temperamentów. Uważa, że każdy jest osobnym wszechświatem, a tym, co potrafi je trwale złączyć jest miłość."
Dotychczas ukazały się trzy książki pani Aleksandry - „Miłość wyczytana z nut” oraz kontynuacja „Alei Bzów” o równie magicznym tytule „Szczęście pachnie bzem”.
Główną bohaterką „Alei Bzów” jest Izabela, młoda, niespełna trzydziestoletnia dziennikarka, pracująca w redakcji czasopisma kulturalnego „OKO”. Poznajemy ją w dość niekorzystnej dla niej sytuacji życiowej. Jest samotna, mieszka wraz z przyjaciółką w wynajmowanym mieszkaniu, walczy o awans na kierownika działu w redakcji i wracając z cotygodniowej wizyty u babci w podwarszawskiej miejscowości Skotniki potrąca samochodem psa. Może nie brzmi to aż tak tragicznie, bo piesek na szczęście żyje i tak naprawdę nic mu się poważnego nie stało, ale inne aspekty obecnego życia Izy już nie są takie różowe. Iza dowiaduje się właśnie, że jej przyjaciółka zamierza poszukać szczęścia poza granicami kraju, i jutro wyjeżdża zostawiając ją z całym wynajętym mieszkaniem „na głowie”, a przede wszystkim z kosztami z tym związanymi. Iza bardzo obawia się, że wpadnie w kłopoty finansowe i trudno jej będzie powiązać „koniec z końcem”. Jest to tym bardziej realne, że szanse na awans w redakcji są coraz mniejsze, bowiem pretendentów do stołka szefa działu jest paru, a wśród nich Marta – stażystka, zdecydowanie gorsza dziennikarsko od Izabeli, ale za to siostrzenica obecnego szefa działu, faworyzowana przez niego i próbująca na każdym kroku podważyć pozycję i zanegować pomysły Izy.
Na domiar złego dziewczyna dowiaduje się, że gmina sprzedała pałac, w którym znajduje się mieszkanie jej ukochanej babci, a jednocześnie dom, w którym ona wychowała się i do którego czuje niebywały sentyment. Babcia będzie musiała się wyprowadzić, a Iza straci możliwość odwiedzania zakątków, do których jest bardzo przywiązana – straci pałac, który chciała kiedyś, w przyszłości przemianować na hotel, straci możliwość przechadzania się po Alei Bzów. Właśnie Aleja Bzów – ochrzczona w ten sposób przez Izabelę aleja prowadząca do pałacu, obsadzona bzami – bolała ją chyba najbardziej, bo bardzo to miejsce kochała. Do tego wszystkiego okazało się, że właścicielem potrąconego przez Izę szczeniaka jest Wiktor Morawski - człowiek, który chce wyeksmitować jej babcię. I choć piesek pokochał z wzajemnością swoją nową panią, to niestety będzie musiał wrócić do dawnego właściciela. Jak sami widzicie sporo tych „nieszczęść” na jedną słabą kobietę.
Jakby tego wszystkiego było mało, to pewnego dnia w czasie wichury gałąź uderza w okno mieszkania Izabeli, rozbija je i czyni niemałe spustoszenie w pokoju. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – dzięki tej sytuacji Iza poznaje Monikę, swoją sąsiadkę, która samotnie wychowuje poważnie chorą córeczkę. I tu okazuje się, że w obliczu takiej tragedii, niepowodzenia, które dotykały ostatnio Izabelę są mało ważne, bo prawdziwe nieszczęście rozgrywa się w mieszkaniu obok. Jakie będą dalsze losy chorego dziecka i jego matki? Czy Iza znajdzie sposób, żeby im pomóc? Jak potoczy się życie babci i innych mieszkańców pałacu? Jakie układy połączą Izę z Wiktorem Morawskim? Czy Iza znajdzie miłość swojego życia? Na te pytania znajdźcie odpowiedź sami, czytając „Aleję Bzów”…
„Aleja Bzów” to powieść lekka, łatwa i przyjemna, ale zdecydowanie (na szczęście !) brak jej kolejnej cechy tego typu lektury – nie jest bowiem zdecydowanie powieścią banalną. Nie może nią być choćby z powodu trudnych i ważnych problemów, jakie porusza.
Czy zastanawialiście się kiedykolwiek nad tym, co zrobilibyście, gdyby okazało się, że Wasze dziecko ma poważną wadę serca i musi być operowane poza Polską? Rzadko kogo stać na taką operację, bo jej koszty zwykle są bardzo wysokie. A dziecko zwykle nie może czekać w nieskończoność, bo jego małe serduszko może w końcu przestać bić. Co ma zrobić w takiej sytuacji matka, szczególnie gdy zostaje sama, bo ojciec dziecka „umył ręce”? Gdzie szukać pomocy? Jak uchronić swój największy skarb od śmierci? Czy można w takiej sytuacji zachować pogodę ducha i jeszcze znaleźć czas, żeby pomagać innym? Okazuje się, że tak – można. Monika, jedna z bohaterek „Alei Bzów” właśnie w takiej sytuacji się znalazła. Walczy z wielką determinacją o życie dla córki, nie zamykając się jednocześnie na innych ludzi. Jest przyjacielska, miła, serdeczna, zawsze skora do pomocy. Jak znajduje siły, żeby być takim człowiekiem?
Bardzo mi się podobało pewne stwierdzenie dotyczące kwestii pomocy finansowej udzielanej przez inne osoby:
"Te dziesięć tysięcy to wcale nie jest wiele. Jedna wycieczka zagraniczna mniej. Czy muszę w tym roku jechać na narty w Alpy do pięciogwiazdkowego hotelu?" ¹
Jak wielu ludzi zrezygnuje ze swoich przyjemności, żeby pomóc drugiemu człowiekowi? To smutne, ale na pewno niewielu . Bo trzeba być naprawdę Człowiekiem, żeby zauważyć biedę i nieszczęścia, których tak dużo wokół nas.
Problem chorych dzieci i pomocy, jakiej one potrzebują to tylko jeden z wątków powieści. „Aleja Bzów” bowiem jest powieścią wielowątkową. Dzięki temu, że główna bohaterka dzieli swój czas na Warszawę i małe, prowincjonalne Skotniki, możemy poznać życie polskiej prowincji oraz jej obraz, bardzo realny, nieprzejaskrawiony, prawdziwy. Prowincja została przedstawiona w pozytywnym świetle – tutaj żyje się jakby spokojniej, weselej niż w dużym mieście, ludzie uśmiechają się do siebie, są życzliwsi i bardziej serdeczni, ale tutaj również panują układy i układziki, wiele rzeczy „załatwia się” dzięki znajomościom i możliwościom finansowym. Tym aspektem prowincja wcale nie różni się od miasta. Izabela wie coś na ten temat, bo mieszka na stałe w Warszawie i problemy wielkomiejskie nie są jej obce. I to zarówno problemy życia codziennego – tłumy ludzi, problemy z komunikacja miejską, wieczny pośpiech, zaśnieżone zimą ulice, zaspy, przez które często trudno przebrnąć, jak również problemy zawodowe. Praca w redakcji do złych nie należy – atmosfera zawsze była sympatyczna, koleżeńska, często wręcz przyjacielska. Jednak nawet tu dochodzi do typowego „wyścigu szczurów” w momencie, gdy w rachubę wchodzi awans i stołek szefa działu. Redakcja więc jest typowym miejscem pracy, jakich wiele w każdym dużym mieście. Pisarka opisała nam jednak realia pracy w takim przedsiębiorstwie tak dokładnie, że często tracimy poczucie rzeczywistości i wydaje nam się, że to nam Marta podstawia po raz kolejny nogę, że uczestniczymy w zebraniu zespołu czy też w rozmowie z naczelnym, śmiejemy się wraz z kolegami z sąsiednich biurek, a nawet jedziemy w plener, żeby znaleźć temat do kolejnego artykułu. Kto chciałby się czegoś dowiedzieć na ten temat, to na pewno w tej powieści znajdzie wiele ciekawostek i realiów charakterystycznych dla zawodu dziennikarza.
Choć „Aleja Bzów” jest typową powieścią obyczajową, to oczywiście nie brakuje w niej wątku miłosnego. I znowu nie ma on nic wspólnego z banałem czy sztampą. Pani Aleksandra poprowadziła go w sposób przemyślany od początku do końca, w sposób niezwykle delikatny, subtelny i prawdziwy. Nie „zaskakuje” nas miłością od pierwszego wejrzenia – tak mało prawdopodobną, ale przedstawia miłość, która dopiero się rodzi, bardzo powoli i leniwie, ale za to na pewno będzie miłością dużo trwalszą i bardziej realną dla przeciętnego czytelnika. Na pewno dzięki właśnie tak poprowadzonemu wątkowi miłosnemu książka bardzo dużo zyskuje na swojej barwności i magiczności. Szczególnie, że jest tu również parę elementów, które zaskakują, parę ciekawych zwrotów akcji, których się nie spodziewamy.
Nie tylko miłość między kobietą i mężczyzną poznajemy w tej ciepłej książce. Może nie tak ważna, ale odgrywająca w powieści mimo wszystko dużą rolę, wierna i bezinteresowna miłość zwierzęcia do człowieka, wywoływała zawsze, jak o niej czytałam, uśmiech na mojej twarzy. Być może dlatego, ze kocham zwierzęta i zawsze się uśmiecham na ich widok – uważam jednak, że taki psi bohater wnosi do powieści wiele ciepła i optymizmu, podobnie jak pies lub kot dodaje ciepła domowi rodzinnemu.
Bardzo mi się podobała również kreacja postaci i to zarówno głównych bohaterów, jak i postaci drugoplanowych. Stosując narrację trzecioosobową pani Aleksandra w perfekcyjny sposób przedstawiła nam swoich bohaterów. Nie są to w żaden sposób postaci wyidealizowane, każda z nich jest typowym przedstawicielem gatunku ludzkiego z zaletami, przywarami, czy wadami. Każda jest inna – postaci nie dublują się, są barwne, nieraz tajemnicze, nieraz śmieszne, czasem odpychające, a czasem bardzo ciepłe i wzbudzające natychmiastową sympatię. Każdy na pewno znajdzie wśród całej plejady bohaterów kogoś z kim się będzie mógł zidentyfikować, kogo polubi, a także kogoś, kto mu „zajdzie za skórę”. Widać, że autorka głęboko przemyślała kreację swoich bohaterów, żaden z nich nie znalazł się w powieści przypadkowo, każdy spełnił swój cel – nawet postać epizodyczna jest dla powieści na swój sposób ważna.
„Aleja Bzów” ma w sobie coś magicznego. Cały czas od momentu jej rozpoczęcia zastanawiałam się, co to może być, co mnie do tej książki tak ciągnie. Było mi trudno ją odłożyć, a jeśli musiałam to zrobić, to cały czas myślałam o niej i chciałam jak najszybciej powrócić do kolejnych kart powieści. I jak wracałam, to znowu cała w niej tonęłam. Nie słyszałam, co dzieje się wokół mnie, prawie nie reagowałam na bodźce zewnętrzne, tylko chłonęłam lekturę. Owszem ostatnio przeczytałam parę książek, które wywołały we mnie duże emocje, ale były to emocje spowodowane tragizmem postaci, czy sytuacji, w jakiej bohaterowie się znaleźli. Natomiast emocje wywołane przez „Aleję Bzów” były od pierwszej kartki na wskroś pozytywne – czytając tę książkę cały czas się uśmiechałam i ten uśmiech nie zszedł z moich ust do ostatniej strony. Tyle optymizmu nie dała mi dawno żadna książka.
Dlatego jeśli chcecie spojrzeć na świat z uśmiechem na twarzy, a jednocześnie przeczytać książkę napisaną przepięknym językiem – prostym, trafiającym do każdego, ale jednocześnie mającym w sobie dużo z magii, to zapraszam do pałacyku przy „Alei Bzów”. Gwarantuję, że nikt z Was tego nie pożałuje. Tę lekturę trzeba poznać! A świat wyda Wam się wtedy na pewno dużo piękniejszy i naokoło zakwitną bzy.
Polecam wszystkim z całego serca.
moja ocena 9/10
¹ „Aleja Bzów” Aleksandra Tyl; Prozami 2014; str.211