Recepty bywają różne: od neurologa, od kardiologa, od ortopedy czy od psychiatry. Wszystkie łączy jedno - niewyraźna, wyjątkowo trudna do rozszyfrowania czcionka. Romanse też mogą być różne: z wykładowcą, z listonoszem, z sąsiadem, a nawet - o zgrozo!- z księdzem. A co, gdyby połączyć oba te rzeczowniki na "r" i na recepcie drukowanymi literami napisać ROMANS?
Eulalia Manowska jest prawie pięćdziesięcioletnią matką dwojga naprawdę inteligentnych dzieci, które po wakacjach opuszczą rodzinne gniazdko i wyruszą na studia. Pracuje w telewizji, zajmuje się realizowaniem ciekawych reportaży, co bardzo lubi. Któregoś pięknego dnia jedzie w Karkonosze - ulubione miejsce na ziemi - by nakręcić film o górach, które to zadanie zlecił jej Aleksander, pseud. "poganiacz niewolników". Tam redaktorka poznaje wspaniałych ludzi, z którymi zaprzyjaźnia się i postanawia te relacje pielęgnować. Również wtedy zaznajamia się z gburem - jak na własny użytek nazywa Janusza Wiązowskiego, który mając uraz do kobiet z telewizji, zachowuje się wobec niej skandalicznie nieuprzejmie. Po powrocie z gór żona Atanazego, brata Eulalii (rodzice - Balbina i Klemens - mieli łatwo wytłumaczalną słabość do rzadkich imion), domaga się, by redaktorka zajęła się ich córką Marysią, podczas gdy ona - piękna Helenka - pojedzie do stęsknionego z pewnością szanownego małżonka, pracującego ciężko w Londynie. Razem z szalenie uzdolnioną siostrzenicą - dziesięcioletnią zaledwie przyszłością poezji polskiej i angielskiej oraz, jak się później okazuje, wcieleniem Pippi i genialną aktorką - na głowę zwalają się jej rodzice i dzieci, będących uosobieniem wrażliwości na drugiego człowieka, sprowadzają ze sobą Polę i Roberta, będących z kolei w skomplikowanej sytuacji rodzinno-finansowo-miłosno-depresyjno-mieszkalnej. Jakby tego było mało, świat okazuje się złośliwie za mały i nowym sąsiadem powiększonej rodziny Manowskich okazuje się gbur we własnej osobie. Nerwy, hormony, klimakterium i ironia losu... Jak tu nie zwariować? Najlepiej skonsultować się z Grzegorzem Wrońskim, znajomym psychiatrą. Ten jako skrzyżowanie lekarza z przyjacielem zaleca chorej romans, nieświadomie przyczyniając się do powstania kolejnego problemu. Z kim tu romansować na tym okropnym świecie?
Monika Szwaja jest istnym wirtuozem pióra. Ma swój niezaprzeczalnie ujmujący styl, który nie pozwala oderwać się od przygód zwariowanej czterdziestoośmiolatki. Autorka z urzekającą swobodą bawi się słowem i naszą poczciwą polszczyzną, tworząc zabawną historię przeżywającej drugą młodość (albo przedwczesną starość) Lali. Z pewnością jest jedną z nielicznych pisarek, które tak kunsztownie dbają o poprawność językową, porywając czytelnika do magicznego Szczecina.
"Romans na receptę" należy do lekkich książek. Czyta się go bardzo szybko i jeszcze bardziej przyjemnie. Powieść - mimo wielu zalet - ma też minusy. Otóż nie podobało mi się igranie ze sprawami religijnymi. Eulalia nie chodzi do kościoła, nie praktykuje - po co więc notorycznie używa imienia Boga, a w pewnym momencie nawet modli się? Decyzja: albo jest katoliczką, albo nie - a romans, w który udaje jej się zaangażować, świadczy jednak o wyborze drugiej opcji.
Kolejnym minusem jest naiwność Szwai. Mimo wielkiego szacunku i sympatii do niej nie potrafię powstrzymać się od komentarza. Rozumiem, że są różne poglądy na miłość - sama postrzegam i definiuję ją w dość oryginalny i niecodzienny sposób - ale na litość Boską, nie mylmy jej z pociągiem fizycznym! To, że ktoś idzie do łóżka z osobą, o której prawie nic nie wie (z wzajemnością), mi osobiście wydaje się nieszczególnie pociągające i warte rozpowszechniania. I nie nazwałabym tego nawet zakochaniem, nie wspominając o miłości. Nie wiem, dlaczego dojrzała, dorosła i doświadczona Szwaja tak - nie bójmy się mocnych słów - idiotycznie nazwała tę wątpliwej jakości więź między bohaterami, którzy spędzili ze sobą tylko parę chwil.
"Romans..." mimo wad (dla mnie poważnych, dla innych może mniej) jest wart polecenia. Lepiej traktować jego lekturę nieco z przymrużeniem oka, ale przecież dla obcowania z piękną, czystą polszczyzną można znieść wszystko, czyż nie? Sięgnijcie po tę powieść - jest znakomita na coraz mroźniejsze listopadowe wieczory.