Niewielu dorosłych umie tak wymownie opisać świat widziany oczami dziecka. Niewielu za sprawą słowa potrafi przenieść czytelnika do niemalże namacalnego baśniowego świata. Mało komu też udaje się tak zgrabnie wędrować pomiędzy samotnością, miłością, lękiem i smutkiem. Jej się to udało. Połączyła ona bowiem życiowe doświadczenie ze wspomnieniami, które złożyły się na kształt „Bezludnego raju”. A mowa o Anie Mari Matute znanej hiszpańskiej pisarce, wielokrotnie nagradzanej za swoją twórczość dla dzieci i dorosłych. Polski czytelnik miał okazję poznać jej zbiór opowiadań „Szalony konik”, oraz powieści „Pasażer na gapę z pokładu Ulissesa” i „Wieża strażnicza”. Przekonajmy się zatem, czym urzeka dwukrotna laureatka nagrody im. Hansa Christiana Andersena.
W jej najnowszej powieści poznajemy losy Adriany, najmłodszej z czwórki rodzeństwa, urodzonej nie w porę… W domu w którym przyszła na świat miłość dawno wygasła, a rodzice zajęci własnymi sprawami nie poświęcają córce należytej uwagi. Dziewczynka zostaje powierzone w opiekę niani Marii i kucharce Isabel. Wychowywana w świecie Olbrzymów (dorosłych) nie potrafi znaleźć kontaktu z rówieśnikami. Tworzy swoją małą rzeczywistość… Opuszczony pokój w domu to Miasto Szafek, ciemność to sprzymierzeniec, a cienie na ścianach –przyjaciele, jest i wędrujący Jednorożec z obrazu. W tym iście „magicznym” świecie któregoś dnia pojawia się chłopiec z sąsiedztwa – Gawryła, syn rosyjskiej tancerki. Adriana i on stają się przyjaciółmi. Ich znajomość to światełko w tunelu ponurego dzieciństwa. Razem czytają książki, bawią się w teatr, opowiadają sobie sekrety, są nierozłączni , ale wszystko to do czasu…
„Bezludny raj” to historia opowiedziana przez dorastającą dziewczynkę. Dzięki zastosowaniu narracji pierwszoosobowej, postać Adriany staje się nam bliższa. Niczym zahipnotyzowani dajemy się poprowadzić autorce poprzez kolejne lata życia tej wyobcowanej istoty. Matute przedstawia nam dziecko zagubione w świecie dorosłych. Dziecko, któremu nikt, niczego, nie tłumaczy… Ono samo wyciąga wnioski, poznaje, dowiaduje się o czymś często przez przypadek. Nie wie dlaczego znika tata, potem bracia, nie może uwierzyć, że na świecie są „Żli” – ludzie, którzy krzywdzą innych. Poznaje życie poprzez zlepek zasłyszanych informacji, przez co ma mgliste pojęcie o rzeczywistości.
W powieści dość mocno zaakcentowany został problem oziębłości rodzicielskiej, w ogóle ludzkiej oziębłości, która potrafi być bardziej krzywdząca i przerażająca niż wojna. Niby w tle powieści ta wojna istnieje, gdzieś są i rewolucje, gdzieś czai się strach, ale nacisk skierowany został na osamotnienie i lęk wywołany brakiem czułości, zainteresowania. A jeżeli tego uczucia pozbawione zostaje dziecko, gubi się ono gdzieś w swojej roli społecznej, zatraca bezwarunkową miłość, staje się zobojętniałe względem otoczenia.
Ana Maria Matute kreśli obraz dzieciństwa niepozbawionego dramatów, ale i w pewnym sensie magicznego, pełnego symboli, swoistego czaru. Czytając jej powieść, nie wiedząc kiedy, sami powracamy do lat dziecięcych. Zatracamy się w opisach gier i zabaw, zwykłych a jednak tajemniczych miejsc, figli, pierwszych rozterek, bajek na dobranoc i smakołyków. A postać Adriany zaczyna się jawić niczym postać smutnej królewny, którą ktoś, może książę, w końcu przebudzi ze złego snu…
Nie bez powodu po stronach tej powieści co rusz przemyka Jednorożec. Kiedyś wierzono bowiem, że jego róg ma magiczną moc, moc oczyszczania wszystkiego, czego się dotknie. Jaką rolę spełnił on w książce z pogranicza świata dzieci i dorosłych, tego już każdy czytelnik będzie się musiał dowiedzieć na własną rękę…, a warto, naprawdę warto.