Co zrobić, kiedy nie ma się babci, a tak bardzo chciałoby się ją mieć? Można wymyślić sobie babcię. Zwariowaną, pełną szalonych pomysłów, z którą można przeżyć naprawdę niezwykłe przygody. Tak zrobił Andi, mały bohater tej uroczej książki. Gdy wchodzi na swoją jabłoń, spotyka się z najbardziej ekscentryczną z babć, dla której nie ma rzeczy niemożliwych. Łapanie dzikich koni na lasso? Proszę bardzo! Posiadanie niezwykłego samochodu? Oczywiście! Ale czy wymyślona babcia zastąpi tę prawdziwą? A może wystarczy się dobrze rozejrzeć, żeby znaleźć najlepszą babcię na świecie?
Książka Miry Lobe, słusznie nazywanej austriacką Astrid Lindgren, to idealny balans między realizmem a fantastyką. Babcia z jabłoni ma cechy Pippi, a rodzice, rodzeństwo i sąsiedzi Andiego bardzo są podobni do tych z "Lotty z ulicy Awanturników", całość zaś chyba najbardziej do "Karlssona z Dachu". Andi, tak samo jak Braciszek, ma sporo od siebie starsze rodzeństwo, siostrę i brata. Jego mama jest tak samo wyrozumiała i kochana, jednak w odróżnieniu od mamy Braciszka, wie, jak postępować z wymyślonymi bohaterami. No ale wiadomo przecież, że "przystojny, w miarę tęgi mężczyzna w swych najlepszych latach" nie był wymyślony, w przeciwieństwie do babci Andiego. Sąsiadka zaś to cała ciocia Berg z "Lotty". Relacje, jakie panują w otoczeniu Andiego, pokazują też, jak ważna w wychowaniu dziecka jest nie tylko rodzina, ale cała społeczność. Tak samo jak w "Lotcie".
Czy te podobieństwa przeszkadzają? Nie! Mira Lobe nie kopiuje Astrid Lindgren, to oryginalne historie. W jej książkach jest autentyczne zainteresowanie dzieckiem i jego sprawami, jest szacunek dla jego odrębności, ale jest też wpajanie poczucia obowiązku, odpowiedzialności, zrozumienia dla innych i uprzejmości. Często spotykam się z przekonaniem, że nie powinno się za dużo od dzieci wymagać, że powinniśmy im zapewnić maksimum komfortu. Nie! Życie bywa trudne. Dzieci muszą być przygotowane i na takie sytuacje. Muszą umieć sobie radzić z trudnościami i porażkami. Mogą być, kim chcą, powinny być zawsze kochane i akceptowane, ale powinny też dostać od nas narzędzia, żeby dały sobie radę w życiu. Mówię i będę mówić o tym głośno: musimy od dzieci wymagać. Na miarę ich możliwości i talentów.
Co jeszcze podoba mi się w "Babci na jabłoni"? To umiejętność cieszenia się z małych rzeczy, takich jak "zadeszczona" niedziela, dzięki której można posiedzieć i odpocząć, wspólny, prosty posiłek, rozmowy przy stole. Warto się zatrzymać na chwilę i docenić te drobiazgi. Żeby być szczęśliwym, nie trzeba fajerwerków. Wystarczy codzienność.
"Babcia na jabłoni" słusznie jest nazywana arcydziełem literatury dziecięcej. Jestem tą książką zachwycona! Oczywiście swoją robotę robi jak zwykle wydawnictwo Dwie Siostry i cudowne ilustracje Mirosława Pokory. Jeśli więc szukacie idealnej książki dla młodszych czytelników - koniecznie sięgnijcie po "Babcię na jabłoni".