Autor: Jonathan Maberry
Tytuł: Wilkołak
Wydawnictwo: Amber
Opis książki: Szczęśliwe życie Lawrence'a Talbota skończyło się tej nocy, kiedy umarła jego matka. Chłopak opuścił wiktoriański dwór, by szukać zapomnienia w dalekiej Ameryce. Po latach wraca w rodzinne strony - i odkrywa, że okolicą rządzi strach. Krążą pogłoski o krwiożerczej bestii. Lecz Lawerene'a stokroć bardziej przeraża tajemnicza siła, która wzywa go do lasu podczas pełni księżyca...
Moja ocena: 8/10
Przez pierwsze 10 stron nie mogłam się dostosować do tego, że miejsce akcji nie jest obsadzone w czasach współczesnych, bo najczęściej tylko takie książki czytam. Jednak kiedy akcja zaczęła się rozwijać, książka wciągnęła mnie bez reszty, dodając do tego wilkołaki byłam zachwycona. Z twórczością Maberry’ego pierwszy raz spotkałam się przy okazji lektury „Bluesa Duchów” , jednak nie zrobiła na mnie większego wrażenia – nie takiego jakie zrobił na mnie „Wilkołak”, który doczekał się nawet filmowej adaptacji.
Główny bohater Lawrence, jest znanym i szanowanym aktorem teatralnym, który wiele lat temu opuścił rodzinne miasto Blackomoor po tragicznych przeżyciach z dzieciństwa i wyjechał do Ameryki. Smutna wiadomość zmusza go do powrotu w rodzinne strony, co daje początek nieszczęśliwym i krwawym wydarzeniom, które na zawsze zostanę w pamięci mieszkańców Anglii. Relacje między Talbotem a jego ojcem są bardzo zdystansowane, można nawet nazwać, że oschłe spowodowane wydarzeniami z przeszłości. Law czuje żal i nienawiść do swojego rodzica, z trudem przychodzi mu normalna rozmowa. Wini ojca za śmierć matki i całą złość przelewa na niego. Głównie relacje między tą dwójką napędzają całą historię, jednak nie można pominąć ciekawych bohaterów drugoplanowych, którzy zostali przedstawieni w dość ubogi sposób. Gdy w historii pojawia się bestia, to wiadomo, że nie może zabraknąć również płci przeciwnej, którą w tym wypadku jest Gwen Conlife, przedstawiona przez autora dość rygorystycznie. Poza urodą nie błyszczy ani rozumem, ani elokwencją – bardzo przypomina mi, dzisiejsze zachowanie mojej kuzynki, która całkowicie mnie rozczarowała, ale zbaczam już od tematu.
Angielskie XIX-wieczne miasteczko zostało pokazane przez autora, bardzo realistycznie. Czytelnik od pierwszej strony może przenieść się na ciche ulice Blackmoore, w których najwyższą władzę sprawuje ksiądz, głoszący dramatyczne kazania o bestii, w które mieszkańcy wierzyli i obwiniali cyganów odwiedzających miasto. Gdy ginie brat Lawerenca, Benjamin Talbot rozszarpany przez nieokreślone zwierzę, cała wina spada na tabor, jednocześnie ludzie próbują samemu wymierzyć sprawiedliwość.
John jest pisarzem do którego nie mam większego „ale”. Potrafi przedstawić historię w sposób realistyczny, czytelnik całkowicie zostanie pochłonięty przez ową lekturę, nie zwracając uwagi na drobne potknięcia w fabule czy opisie głównych bohaterów.
Likantorpia u Mabbery’ego znacznie się rożni od tych które zostały ostatnio przedstawiane w książkach - nie ma słodkich i cudownych wilkołaków, które po przemianie wyglądają jak „większe” pieski. Są przerażające i żądne krwi, nie maja skrupułów żeby pozbawić życia niewinne osoby.
Zaczynając książkę nie miałam jakiś specjalnych i wygórowanych oczekiwań, jednak autor nie zaprezentował nic ciekawego. Oklepana fabuła, przerysowani bohaterowie i znany już motyw na ambitniejszych czytelnikach nie zrobi wrażenia.