Po czarownicach, wampirach i innych paranormalnych stworach, przyszła pora na coś słodkiego, lekkiego i polskiego. Chociaż tutaj nie zostałam powalona na kolana ambitnością i oryginalnością powieści, muszę przyznać, że spędziłam z "Fanaberiami" kilka miłych i spokojnych godzin.
Klara Werner - kobieta w pełni sił, właścicielka dobrze prosperującej cukierni, pod fikuśną nazwą "Fanaberie", matka trójki dzieci oraz była żona Zbigniewa Wernera. Kobieta jakich wiele na tym świecie. Ale to właśnie jej, los postanowił spłatać kolejnego figla. Jej obecny adorator okazał się totalnym nieporozumieniem, a bezwzględny tyran i znany biznesmen Arnold Lejman chce przejąć jej firmę. Czy może być gorzej? Może, okazuje się, że rekin interesów jest odrzuconym kandydatem uczuciowym Klary. Teraz czas na wyrównanie rachunków. Ale kobieta nie da się tak łatwo. Dzięki wsparciu kochającej rodziny, oddanych przyjaciół i silnej woli jest gotowa stawić czoła najgorszemu. Czy uda jej się uratować firmę? Czy zazna spokoju? A co z miłością - przecież każdy na nią zasługuje...
Nie ma się co oszukiwać - "Fanaberie" to typowa kobieca literatura jakich pełno teraz w sklepach, i jedynie przecudna okładka odróżnia ją od innych książek. Bo nie da się tego ukryć, ale wydanie graficzne jest po prostu nieziemskie. Czytając ciągle miałam ochotę na babeczki, czekoladki, ciasta i ciasteczka - a jak spojrzałam na okładkę, odwiedziny cukierni były obowiązkowe. Oprócz tego Świat Książki spisał się na medal, gdyż lektura jest dopracowana do perfekcji - bezbłędna, zero niedociągnięć. Wielki plus.
No to teraz przejdźmy do setna sprawy. W "Fanaberiach" nie dostrzegłam nic, co mogłoby wznieść tą książkę chociażby na wyższy szczebel określenia niż "poprawna". Jest bardzo przewidywalna, z określonym od samego początku schematem - kobieta po przejściach odnosi sukcesy, nagle wszystko się psuje, są rozterki, wzloty i upadki, by na koniec było dobrze. Niestety, ale już tego nie kupuję. Fabuła może i ma tam jakiś powiew oryginalności, jednak niknie on w tłumie oklepanych wzorców. Podobnie jest z resztą z bohaterami - wieje rutyną, niekiedy kiczem i tandetą. Nie ma rewelacji, oj nie ma.
Osobiście nie zachwyciła mnie ta książka, ale także nie mogę powiedzieć, że źle mi się czytało. O nie, nie. Jolanta Wrońska ma nad wyraz lekki styl, umiejętnie posługuje się prostym i zrozumiałym językiem który trafia do każdego potencjalnego odbiorcy, a także ciekawie łączy kontrast dwóch pokoleń. Widać niestety, że jest to debiut - ale wszystko przed Panią Jolantą. Jestem pewna, że jeśli nie porzuci pisania, z książki na książkę będzie coraz lepsza. Historia opowiedziana w "Fanaberiach" jest dopiero początkiem mojej przygody z twórczością tej autorki, ale z czystej ciekawości na pewno sięgnę po jej kolejne dzieła.
Podsumowując: jest to proza lekka, niezobowiązująca, która wypełnia czas wolny w chłodne i pochmurne dni. Zarazem jest to także, mało ambitna opowieść jakich wiele, jednak mająca "to coś" czyt. okładkę, co przyciąga. Osobiście podobało mi się, jednak jak to często powtarzam - szału nie ma dupy nie urywa, a staniki nie latają. Jeśli ktoś szuka umilacza czasu, wypełniacza nudy i nie ma zbyt dużych oczekiwań - ta książka sprawdzi się idealnie. Reszcie mogę powiedzieć - dajcie na wstrzymanie, jest na tym świecie o wiele więcej książek wartych uwagi niż "Fanaberie", które tak naprawdę nic ciekawego i nowego do świata literatury nie wnoszą.
Ocena: 3,5/6