Ellie, Homer, Corrie, Kevin, Robyn, Lee i Fiona postanowili udać się do Piekła – miejsca za Szwem Krawca, które nie zostało skalane ludzką obecnością, nie licząc tajemniczego Pustelnika, który podobno zabił swoją żonę i dziecko. Te pięć dni w Piekle ich zmieniło. Co niektórych do siebie zbliżyło. I choć wszyscy byli zachwyceni tą niezwykłą przygodną, tęsknili za domami. Żadne z nich nie spodziewało się tego, co zastali po powrocie. Martwe psy, zdychające krowy, owce, ptaki i żadnych śladów po rodzinach. Wspólnie uznają, że przelot samolotów w jedną z nocy nie miało nic wspólnego z obchodami Dnia Pamięci. Wirawee, miasteczko w którym mieszkali, chodzili do szkoły i na imprezy, zostało zaatakowane przez wroga, a jego armie uwięziły wszystkich mieszkańców zarówno miasteczka, jak i okolicznych terenów rolnych. I choć przyjaciele zdecydowali się na powrót do Piekła, wiedzieli, że nie mogą tak tkwić bezczynnie. Nadeszło jutro, tak różne od dotychczasowego życia. Nadszedł czas walki.
„Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego dorośli robią z dorastania taki skomplikowany proces. Oczekują, że będziesz nieustannie szukać okazji do różnych wyskoków. Czasami nawet sami podsuwają ci pomysły. (…) Ale najzabawniejsze jest to, że kiedy rodzice podejrzewali nas o jakieś grzeszki, zawsze byliśmy grzeczni, a kiedy myśleli, że jesteśmy niewinni, zazwyczaj coś knuliśmy.”
Kiedy w swoje ręce dostałam „Jutro. Kiedy zaczęła się wojna”, w moim sercu zakwitło pewne uczucie. Uczucie dobrze mi znane – niepokój. Oczywiście – pierwsza część serii Johna Marsdena zdobyła wiele nagród, wielu ludzi uważa ją za lekturę fantastyczną, niewiarygodną, wyśmienitą. Jednak już dawno temu nauczyłam się nie ufać opinii tłumu, tym bardziej, że kiedy wchodzi jakaś nowa „moda” na książki, filmy czy muzykę, od razu dostaję na to alergii, a jak każdy alergik, trzymam się od swojego alergenu z daleka. Nic więc dziwnego, że trochę bałam się sięgnąć po „Jutro”, mimo, że sama wybrałam pozycję do recenzji. Kiedy jednak Ellie zaczęła mi opowiadać swoją historię, nie mogłam się od niej oderwać.
Kiedy się pomyśli o „Jutrze”, ma się przed sobą dwa obrazy. Jeden, to beztroskie życie w Piekle, a drugi to walka z oprawcami w Wirawee. Długo zastanawiałam się, co może się w takiej książce dziać. Nim zaczęłam czytać nowy bestseller, wiedziałam o wyjedzie grupy przyjaciół do Piekła, a później, że spotykają się z wojną i postanawiają walczyć. I o ile potrafiłam jeszcze sobie wyobrazić to, co mogło zajść między bohaterami w dziczy, za nic nie mogłam zrozumieć, co takiego będą oni robili, by sprzeciwić się wrogom. Okazuje się jednak, że mogą zrobić bardzo wiele.
Książka naszpikowana jest różnego rodzaju wydarzeniami, nie dając czytelnikowi okazji do nudy. Zaczynając od wygłupów na wyjeździe, które nie są niemożliwie wymyślne, ale które satysfakcjonują czytelnika, ze względu na realność wydarzenia, przez przeszukiwanie domów bohaterów i przeszpiegi w Wirawee, do akcji z mostem i powrotu do Piekła. A mimo to, nadal znajdujemy chwilę na opisy otaczającej bohaterów rzeczywistości i rozmowy między nimi – zarówno na tematy poważne, jaki i te nieco mniej. Mamy więc po raz kolejny do czynienia z książką, która w niewielkiej ilości stron, zmieści w sobie multum zdarzeń i wydarzeń, rozmyślań i rozmów, uczuć i myśli.
Język jest łatwy, prosty do zrozumienia, ale nie prymitywny. Mimo, że zarówno oryginał jak i tłumaczenie były pisane przez osoby dorosłe i doświadczone, bez przeszkód możemy uznać, że pisała to osoba młoda, która po prostu kocha to co robi i nie zamierza niczego ukrywać przed światem.
„Homer umiał wnikać w umysły żołnierzy, myśleć jak oni i widzieć ich oczami. Zdaje się, że nazywają to wyobraźnią.”
Narracja jest pierwszoosobowa z pewnej perspektywy czasowej. Narratorką wydarzeń jest Ellie – jedna z pomysłodawczyń biwaku w Piekle. Bohaterka od początku daje nam do zrozumienia, że robi to po namowie „współlokatorów”, że to co pisze jest jej subiektywnym zdaniem i, że reszta nie powinna się na nią za to obrażać, że to, co robi, robi dla uczczenia czynów swoich jak i swoich przyjaciół, by to, co zrobili nie odeszło w zapomnienie. Jednak aż do końca książki czytelnik nie może się domyśleć, czy wydarzenia opisywane przez Ellie miało miejsce 3 dni od ich zdarzenia czy 3 lata, co z pewnością jest plusem.
Co do bohaterów – są charyzmatyczni, konkretni, widoczni, z dobrze zarysowanym charakterem, stylem mówienia, bycia, z typowymi tylko dla nich zachowaniami. I choć zmieniają się psychicznie i emocjonalnie w ciągu książki, nadal pozostawiają sobą, a ich zmiany są bardzo płynne i bardzo dobrze przeprowadzone, dzięki czemu nie mamy wrażenia pomieszania z wymieszaniem zachowań bohaterów między sobą.Książka jest napisana niezwykle realistycznie. Gdyby to nam przytrafiła się taka historia, zostawiłaby ona w nas głębokie rany, o których nie zapomnielibyśmy do końca życia i przez które zmienilibyśmy się nie do poznania. I to samo dzieje się z naszymi bohaterami. Nie są oni niezniszczalni, odporni na wszystkie wydarzenia, niezmienni. Wręcz przeciwnie! Homer – ten sam Homer, który na przerwach grał w grecką ruletkę, który irytował wszystkie dziewczyny w szkole, a nauczycielom dawał nieźle w kość – stał się człowiekiem poważnym, myślącym długofalowo, głównodowodzącym. Delikatnej Fi, która nie była aniołem tylko dlatego, że nie posiadała skrzydeł, spodobała się adrenalina i była często bardziej opanowana od szalonej Ellie, która nie potrafiła długo usiedzieć w miejscu i niezwykle często wyjeżdżała z Corrie na różne biwaki. Cicha i pobożna Robyn, która na samo brzmienie słowa „krew” mdlała, nie mogła się doczekać kolejnego zastrzyku dla Lee i zdejmowaniu mu szwów. Bohaterowie czuli głód, tęsknotę, złość, ból. Nie byli maszynami, które miały do odegrania jedynie konkretną rolę, ale wydawali się ludźmi z krwi i kości, dzięki czemu stali się nam bliscy.
Ogólnie – książka wyśmienita pod każdym względem. Bohaterowie są cudnie wystylizowani, mamy ciągłą akcję, a mimo to, możemy także na chwilę przystanąć i zamyślić się nad tą prawdopodobną rzeczywistością, nad uczuciami przyjaciół, pozachwycać się naturą wokół i przerazić chaosem na ulicach małego miasteczka. Historię czyta się łatwo, szybko i przyjemnie, jest co najmniej intrygująca i ze zniecierpliwieniem czekam na dalsze części serii jak i film :).
„- To sytuacja bez wyjścia – wyjaśnił Kevin. – Gdybyśmy mieli czekoladę, znalazłbym w sobie energię, żeby wyruszyć do samochodu po więcej czekolady. Ale bez czekolady nie uda mi się pokonać nawet pierwszego stopnia.”