Nierozłączne to książka, która mną wstrząsnęła, sponiewierała, rozwaliła na kawałki. Łzy lały się ciurkiem. Simone de Beauvoir otwiera oczy, zmusza do refleksji, zostawiając czytelnika z wieloma pytaniami w głowie. Niezwykle mądra, niezwykle wartościowa. Po skończeniu „Nierozłączne” mam wyrwę w sercu.
Jesteśmy nierozłączne.
Jeśli nie wiecie, kim była Simone d Beauvoir, wstęp Margaret Atwood i wprowadzenie Sylvie le bon de Beauvoir przybliżają nam sylwetkę niezwykle inspirującej feministki, działaczki społecznej, twardej, walecznej, może wydawać się nawet oziębła i niezwyciężona. Nierozłączne to opowieść o wielkiej przyjaźni z Zazą, a może nawet zalążku miłości, który został zduszony przez „ciasny gorset dobrego wychowania” i czasów. Historia oparta na faktach wybrzmiewa w naszej głowie jak opowieść najdroższej przyjaciółki. Ta ostrzega nas przed zatraceniem się w tym, co powinniśmy, a tym, czego pragniemy. W końcu wmawiano dziewczynkom, że tylko bycie grzeczną i pobożną sprawi, że Bóg wyzwoli Francję. Ileż ciężarku na barkach dziewięciolatki! A to dopiero początek… W końcu, kim jest kobieta? Czym jest miłość, wolność? Niedoścignionym marzeniem.
„Jeśli mam w oczach łzy dziś wieczorem, to czy dlatego, że ty umarłaś, czy dlatego że ja żyję? Powinnam ci zadedykować tę opowieść, ale wiem, że już nigdzie cię nie ma i że mówię tu do ciebie dzięki literackiej sztuczce. Zresztą nie jest to tak naprawdę twoja historia, lecz jedynie historia nami inspirowana. Nie byłaś Andrée, nie jestem tą Sylvie, która mówi w moim imieniu”.
Bądź dla mnie najważniejsza.
Nierozłączne to hołd wyjątkowej relacji, która zakończyła się zbyt wcześnie. Zaza umiera, nagle przestaje istnieć, zostawiając Simone ze złamanym sercem. Jako czytelnicy poznajemy ją jako dziewczynkę, która jest ciekawa świata, nie boi się go odkrywać, dopóki nie zderza się ze ścianą oczekiwań. Znacie to, prawda: dziewczyna musi być grzeczna. To nie są czasy na miłość, na szaleństwo, na walkę o swoje prawa. Nie mieści mi się w głowie, że nie dzieli nas tak duża różnica wieku, aby świat diametralnie się zmienił. Dla każdej feministki, kobiety, która zna swoją wartość, Nierozłączne są wręcz bolesną lekturą, pokazującą, ile zostało zrobione i ile jeszcze pracy trzeba wykonać. W czytelniku z każdą kolejną stroną zaczyna się pojawiać bunt, krzyczy, błaga narratora, aby pozwolił na miłość, żeby czasy były inne, żeby dziewczynki były szczęśliwe. Och, ile niesprawiedliwości jest w świecie Nierozłącznych.
„Wypowiadałyśmy banały tak jak dorośli, ale nagle zrozumiałam, ku swojemu zdumieniu i radości, że pustka w moim sercu, gorzki smak moich dni miały tylko jedną przyczynę: nieobecność Andrée. Życie bez niej nie było już życiem. Panna de Villneneauve zajęła miejsce na swojej katedrze, a ja powtarzałam sobie: » Bez Andrée nie ma już dla mnie życia «”. Moja radość obróciła się w niepokój: ale co by się ze mną stało, gdybym umarła?”
Żyj.
Rozpacz i smutek dotykają czytelnika bezszelestnie. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam płakać. To najpiękniejsza historia o miłości, macierzyństwie, które ma swoje blaski i cienie, wpajaniu dzieciom wartości, walki o lepsze jutro, poszukiwani siebie, a co gorsze: dostosowaniu się do społeczeństwa, aby zostać zaakceptowanym. Stracenie swojego własnego „ja” dla czytelnika z naszych czasów wydaje się większą zbrodnią niż kochanie bez pamięci osobę tę samej płci czy mężczyznę, z którym popełniłoby się mezalians. Do bólu prawdziwa, piękna, wartościowa, wyjątkowa. Ta książka rozerwie Twoje serce na pół.