Ilu z nas miałoby wystarczająco dużo odwagi, by rzucić wszystko i zacząć wszystko od nowa? Inaczej - ilu z nas miałoby odwagę zacząć wszystko od nowa w wieku lat pięćdziesięciu? Podejrzewam, że niewielu. Julia jednak zdecydowała się na ten krok. Stwierdziła, że albo uzna, że jej życie jest kompletną porażką, albo spróbuje coś zmienić. Otwiera atlas świata i jej spojrzenie pada na Kretę. Porzuca dotychczasową pracę tuż przed emeryturą, żegna się z egoistycznymi córkami i kupuje dom w Falasarnie. Miejsce wydaje się jak ze snu, ale sąsiedzi niepokoją ją swoim dziwnym zachowaniem. Kobieta czuje, że ten fragment świata posiada jakąś dziwną tajemnicę, a ona mimowolnie znalazła się w samym jej centrum.
Pisarka obawia się, że czytelnicy wezmą „Wyspę z mgły i kamienia” za kolejna powiastce o kobiecie na zakręcie, która wyjeżdża i odnajduje sens życia. Porównania są nieuniknione, jednakże muszę wstawić się za tą powieścią. To rzeczywiście przede wszystkim książka o wyspie. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że to ona jest główną bohaterką – jej widoki, historia, ludzie, tworzący społeczność…
Kreacje bohaterów na pewno są ciekawe i różnorodne, jednak nie wszystko mi odpowiadało. Julia wydaje się osobliwą postacią. O ile rozumiem jej pobudki, to nie pojmuję jej zachowania na wyspie. Pozwala sobą pomiatać jak dzieckiem, wszelkie dziwnostki przyjmuje bez zmrużenia oka. Kupiła dom, a to sąsiedzi łaskawie wyrażają zgodę, by mogła tam zamieszkać. Przyjmuje pod swój dach obcego mężczyznę, bo tak jej każą. Przeszkadza jej on, ale nie ma wystarczająco dużo siły, by go wyprosić. Miałam ochotę nią potrząsnąć, by się obudziła, bo dla mnie jej zachowanie było co najmniej dziwne. Skoro miała wystarczająco dużo odwagi, by postawić się ludziom w Polsce, to dlaczego staje się bezwolna na Krecie? Ponadto Julia wychowała dwa małe potwory – egoistyczne, opryskliwe, wiecznie niezadowolone, które oczekują od matki, by była na każde ich zawołanie. Nie dziwię się niektórym gatunkom zwierząt, że zjadają swoje potomstwo. Zaś najbardziej podobała mi się zbieranina ludzi z wyspy. Tworzyli wielobarwny kalejdoskop charakterów, które stanowiły piękną, intrygującą, a jednocześnie niepokojącą całość. Koniecznie chciałam poznać ich tajemnice, a raczej utwierdzić się w przypuszczeniach, ponieważ zagadka, charakteryzowała się prostą konstrukcją i prędko ją rozwiązałam. Jednak nie chodzi tu o jakieś szczególny element zaskoczenia – to fragment historii z 1941 roku. Na Krecie wspomnienia wciąż żyją, podobnie jak świadkowie terroru faszystowskiego.
Język powieści jest dość dobry. Przeważają cudowne opisy. Te opisy! To główna siła nośna tej powieści i tworzą fenomenalny klimat. Ale jakie to były opisy! Prawdziwie malownicze, plastyczne, dokładne, a jednocześnie takie natchnione, że aż poczułam się jakbym przeniosła się do Falasarny na skrzydłach. Przed oczami miałam te nieziemskie krajobrazy. Fakt faktem że przez to akcja płynęła bardzo spokojnie, ale jak powiedziałam na początku – główną bohaterką jest tutaj Kreta. Jeśli zaś chodzi o żywe istoty w „Wyspie z mgły i kamienia” jest odrobinę gorzej. Dialogi są trochę sztuczne, szczególnie na początku. Potem dałam zauroczyć się tym genialnym opisom i przestałam zwracać uwagę na te sztywne wymiany zdań między bohaterami.
Wątek obyczajowy jest bardzo dobry. Logiczny i dopracowany. Odkrywanie zagadki też uznaję za niczego sobie, ponieważ zawiera ciekawe fakty z dziejów Krety. Niestety próby wplecenia między te dwa wyżej wymienione wyszły raczej marnie. Jakoś nie czułam zbytnio napięcia czy też niebezpieczeństwa. Co najwyżej zaciekawienie. Czułam, po prostu, jakby Julia trafiła do jednej z tych dziwnych społeczności, które tworzą jakąś dziwną sektę (prawie jak w Dziecku Rosemary tylko mniej przerażająco).
Źle nie jest. Mogło być lepiej. W Magdalenie Kawce widzę spory potencjał. „Wyspa z mgły i kamienia” momentami płynie na łodziach utkanych z tych cudnych opisów, a niekiedy grzęźnie na mieliźnie nienaturalnych dialogów i powolnej akcji.