Sięgnąłem po „Koncertinę”, bo miała być to opowieść o drugiej stronie i przekraczaniu granic. Napisana z innej perspektywy, niewygodna, daleka od banałów i łatwizny. Nie ma nic trudnego w tym, by opisywać nieszczęście; zło przecież zawsze jest chwytliwe, a nienawiść barwna i wciągająca. Wystarczy pojechać „w teren”, ujrzeć przerażenie w oczach uciekających i zmęczenie tych, którzy ich tropią. Dodać szczyptę komunałów, miseczkę wypełnioną łzami, podsycić żar kilkoma zdaniami o niesprawiedliwości tego świata, a książka z pewnością się sprzeda.
I tylko pozornie Andrzej Muszyński idzie – powiedzieć można – utartą drogą reportażysty. Bo w „Koncertinie” to nie pomagający stali się tematem, ani rozpaczliwe błaganie potrzebujących. To nie opisy leśnych przepychanek i streszczenia „zabawy” w kotka i myszkę ze strażnikami zapełniają zadrukowane kartki książki. Autor zabiera nas na wyprawę ponad to wszystko, omija szerokim łukiem banał i ckliwość. Tworzy kolaż niezwykły, który myli czytelników narracją i odczuciami, każe zwolnić, zatrzymać się, popatrzeć na pograniczno-zagraniczny świat nieco inaczej. Trochę w tym reportażu, trochę biografii, trochę książki podróżniczej, gdzie liczą się przyjaźń i upór, pokora i pewność siebie. Misternie splecione historie łączą się ze sobą jednym państwem, jedną wojną, kilkoma osobami.
Kompulsywna potrzeba przedostania do Syrii walczy tu z beznadzieją i bezradnością sprawienia by ci, którzy stamtąd trafili do Polski, czuli się bezpiecznie. W obu przypadkach autor napotyka na biurokratyczny mur, niezrozumiałą barierę, zbudowaną przez tych, którzy sami niczego nie rozumieją. Krajobrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie, raz zmrożone szczyty gór, raz suche powietrze i piach. Płatki śniegu tańcują z pustynnym kurzem, mrok wschodnich lasów z lejącym się z nieba żarem. Gorąca herbata ratuje życie, w innym miejscu tylko koi pragnienie. I w tym całym szaleństwie (bo w rzeczy samej jest to zupełne szaleństwo) widok dwójki Syryjczyków stąpających po zmrożonym górskim jeziorze staje się oczyszczeniem i wyjściem „poza”, a z drugiej czymś zupełnie nierealnym dla ich przewodnika.
Całości dopełniają wiersze i ilustracje bohaterki „Koncertiny”. Krzyczą, a jednocześnie wprowadzają spokój i smutek. Towarzyszą nam zatem dwa głosy z dwóch jakże dwóch odmiennych od siebie światów, głosy osób, których pokrętny los połączył w najdziwniejszym miejscu na świecie. To spotkanie jest tak dla autora tak absurdalne, że czuje się, „jakby spotkał bohaterów realistycznych” tyle że fikcyjnych opowieści.
„Koncertina” pisana jest niekiedy zdaniami krótkimi, prędkimi. Trochę jak wykaz sprawozdawczych wiadomości. Książka w słowach wystrzelana jak z pistoletu, co zupełnie nie przeszkadza w jej odbiorze. Pada pytanie, dlaczego Polacy nie lubią uchodźców. Można więc napisać, że „Koncertina” jest o nas, mimo że Muszyński nikogo w niej nie oskarża i nie piętnuje. Odsłania siebie odwołując się do postaci Dimy, która w Polsce znalazła się w zupełnie innych okolicznościach. Okazuje się jednak, że pewne kwestie nie podlegają negocjacjom, powtarzają się i następują jedna po drugiej, uparcie i niekończenie.
Muszyński w oszczędnych słowach pisze o własnych emocjach, pisze świetnie i nie pozostawia nikogo obojętnym. Nie da zapomnieć „Koncertiny”, tak jak nie da się zapomnieć obrazu drutu kolczastego, który oddziela od siebie ludzi i nie pozwala być człowiekiem. Pozostaje zatem pytanie, po której stronie koncertiny stoisz Ty, czytelniczko, i Ty, czytelniku.
Książkę otrzymałem z portalu Sztukater.