„Spożywanie razem posiłków tworzy miedzy ludźmi więź. Wspólne przygotowywanie potraw - obecnie znowu będące w modzie - nakładanie ich i rozdzielanie, a potem rozmowy przy stole angażują wszystkich. Już dzięki koszykowi chleba podawanemu z ręki do ręki powstaje zamknięty krąg. W tym momencie zdaje się panować równość między tymi, którzy przy stole siedzą lub - jak kiedyś w starożytności - siedzą. Horyzontalna płaszczyzna i związek współbiesiadujących.We wcześniejszych i bardziej archaicznych społeczeństwach ludzie wierzyli jeszcze w związek wertykalny z innymi: ze zmarłymi lub istotami wyższymi”. [s.11]
Potrzebowałam takiej książki: ciekawie napisanej pracy zbiorowej o jedzeniu i rytuałach, które go definiują i które z posiłku robią coś więcej niż proste wypchanie żołądka paszą. Książka pod redakcją Gottwalda i Kolmera prowadzi nas przez różne kultury i pokazuje nam głębokie kody w naszym zachowaniu, zachęcając do zastanowienia się, co z tego zachowało się do dzisiaj, u nas, u mnie?
„Jedzenie. Rytuały i magia” są zapisanym cyklem wykładów
I jak to z wykładami bywa - są lepsze i gorsze, jednak nie ma złych i mało wartościowych. Nie jest także paskudnie ameryko- i europocentryczna, co mnie bardzo zniechęca. Za sprawą antropologów i archeologów przenośmy się do Ameryki Południowej, na Nową Gwineę, do Chin, Indii, upijamy się, jemy z przodkami. Idziemy na święto Paschy i na Iftar. Wychodzimy ze znanego nam kręgu kulturowego i patrzymy na świat w szerokim, nie zawsze znanym i - co ważniejsze - nie zawsze zrozumiałym - kontekście kulturowym.
Które z wykładów podobały mi się najbardziej?
Po pierwsze Gerharda Baudy’ego „Święte mięso i społeczne ciało”, w którym naukowiec bierze na warsztat kwestie jedzenia ofiarnego mięsa w starożytności i wiąże je, z dogmatami teologicznymi chrześcijaństwa. Niezwykle erudycyjny wykład, ale podany w ciekawy sposób, pięknym, niewykluczającym językiem, którego zrozumienie jest dostępne dla każdego z czytelników.
„Osoba, która nie może zasiąść do stołu ze swoimi sąsiadami, demonstruje w ten sposób, że jest z nimi mniej związana niż z kimś, kto hołduje tym samym zwyczajom żywieniowym co ona. Tego rodzaju sygnał dystansu staje się problemem w społeczeństwach, które swą wewnętrzną spójność okazują w sposób symboliczny właśnie poprzez dzielenie i wspólne spożywanie mięsa podczas okresowych uroczystości. W kulturach antycznych był to powszechnie panujący zwyczaj i dlatego odmienne zachowanie związane z jedzeniem nieuchronnie nabierały charakteru politycznego”. [s.52]
W antyku - generalizując - mięso pojawiało się na stole przy okazji świąt, ponieważ były to zwierzęta złożone na ołtarzach politeistych bóstw. Członkowie pierwszych gmin chrześcijańskich nie chcieli jeść takiego mięsa, bo dla nich znaczyłoby to uczestniczenie w ofiarach ku czci tego, co nazywali „bałwanami”. Zostawali więc… buntownikami, podobnie jak wcześniej ich starsi bracia w monoteizmie - Żydzi - zostali odmieńcami, nie uczestniczącymi we wspólnocie greckich polis i rzymskiego imperium, że o wcześniejszych nie wspomnę. Stół jako źródło wykluczenia.
Ale to nie koniec. Baudy prowadzi nas dalej w historię, socjologię i teologię. Zachęcam Was do podążenia śladami jego wywodu. Warto! Także dlatego, że zdecydowanie nie każdego dnia czyta się tak obiektywne i oderwane od kwestii wiary podejście do historii chrześcijaństwa. Nie cenię sobie nauki konfesyjnej, zwykle po prostu nie ma nic wspólnego z nauką. Podejście Baudy’ego jest orzeźwiające.
Drugim z wykładów, który najbardziej mnie zafrapował był: „Ki’ a wo’och - niech będzie wyborna potrawa twoja!” Christiana Rätscha.
Ten autor zabrał mnie w podróż na pogranicze Gwatemali i Meksyku, gdzie mieszkają Lakandonowie, mówiący językiem z grupy majańskich.
„W kosmologii Lakandonów bogowie i boginie - podobnie jak wszystkie rośliny, zwierzęta i ludzie - należą do kręgu życia. Ludzie są w takim samym stopniu zależni od bogów jak bogowie od ludzi. Bogowie potrzebują darów ofiarnych składanych przez człowieka, bo w przeciwnym wypadku umarliby z głodu i żałośnie uwiędli”. [s. 93]
To dopiero zanurkowanie w świat pojęć wykreowanych przez język i wierzenia, które - w całej swojej obcości - są fascynujące. Pisze o potrawach nii - „żeńskich” i yaro - „męskich” (podział przebiega - w uproszczeniu - po linii przez kogo i z czego potrawa jest przygotowana).
„Dużą wagę przywiązuje się do tego, by nie jeść yaro bez nii; również nii nie powinno być w miarę możliwości jedzone bez spożywane bez yaro. Przełożenie tej zasady na praktykę dnia codziennego oznacza, że posiłek jest kompletny dopiero wtedy, gdy swoją część wniesie do niego każdy z partnerów w małżeństwie. […] Tak więc posiłek spożywany w rodzinnym kręgu jest w idealnej postaci wynikiem pracy mężczyzny i kobiety”. [s.116]
Autor pisze o wielu tabu żywieniowych, o zdobywaniu pożywienia, jego przygotowaniu, wspólnotowości. O nieoczywistości tego, że jedzenie w ogóle się pojawi i będzie.
Oczywiście Rätsch pisze i o kukurydzy, i o kakao. I jedno i drugie różni się od tego, co my dziś spożywamy.
Jest w tym wywiadzie sympatia i zrozumienia dla innej niż naukowca wizji świata. Nie ma podejścia wyższości owego, jest rzetelna, chłodna, ale nie wyższościowa obserwacja. Jest nauka. To, co lubię.
Naturalnie - nie wszystko mi się podobało. Tak dobrze to nie ma.
I tu znowu o dwóch kwestiach. Pierwsza jest banalna. Książka ma 13 lat, naukowcy, których wykłady w niej umieszczono urodzili się w okolicy połowy ubiegłego stulecia. Ostatnio nauka, zwłaszcza humanistyka, uległa znaczącym zmianom na lepsze. Mówi się i pisze innym językiem, na inne kwestie zwraca się baczną uwagę. Zmieniła się - podkreślę po raz kolejny - wrażliwość i otwarła się percepcja. W „Jedzenie. Rytuały i magia” - czuć jeszcze drugą połowę XX wieku i nie jest to komplement.
Inną kwestią był jeden (może dwa) wykłady, które zostawiły we mnie niedosyt. Uważam na przykład, że o Ramadanie da się powiedzieć więcej i to ciekawszych rzeczy, niż zrobił to Peter Heine w jego „Rytuałach i tabu żywieniowych w islamie”.
Ale tak czy inaczej - książka wielce warta polecenia!