"Kiedy w końcu zagrali pierwszego walca, piękną melodię Straussa, śmiało podszedł do Panny Strojnowskiej. Nie zważając na nieco marsowe miny jej rodziców, ukłonił się przepisowo i ujął jej dłoń, żeby poprowadzić dziewczynę na parkiet."
Gdy życie w XXI wieku nas przytłacza, dobrze znaleźć sobie odskocznię, która pozwoli nam choć na chwilę zanurzyć się w innym świecie. Dla mnie takim azylem w ostatnim czasie był "Jedyny walc" Małgorzaty Garkowskiej, książka, która umożliwiła mi przeniesienie się w czasie do początków XX wieku. Wyobraźcie sobie rok 1904 i Polskę znajdującą się pod zaborami. Posiadaczy ziemskich u schyłku ich świetności, którzy jeszcze ostatnim tchem bronili się przed nieuchronnymi zmianami. Akcja powieści toczy się w Królestwie Polskim i polskich ziemiach znajdujących się pod panowaniem caratu. Obok siebie żyją Polacy i Rosjanie. Niektórzy starają się jakoś koegzystować, jednak są też i ci, co prowadzą wytrwałą walkę z zaborcą. W takim środowiska wychowuje się Lineczka, która w niedługim czasie zostanie wprowadzona na salony.
Czy uda jej nie znaleźć odpowiedniego kandydata na męża?
Tak naprawdę trudno wskazać dominujący wątek w tej powieści, gdyż "Jedyny walc" to historia, na którą składa się wiele części składowych. Fabuła toczy się wokół Eweliny, jednak sam fakt wyboru pretendenta do ręki stanowi raczej niewielki punkt na osi wydarzeń. To raczej namiętności targające młodziutką dziewczyną mają ogromne znaczenie dla całej powieści. Na przykładzie bohaterki autorka unaocznia nam problem zwykłych ludzi, którzy żyjąc wśród innych narodowości często wzajemnie obdarzali się uczuciem. Choć kwestia ta nie powinna mieć wpływu na związki, w praktyce po zawarciu mieszanego małżeństwa młodzi nierzadko poddawani byli różnego rodzaju represjom. Zresztą, bardzo często w ogóle nie dopuszczano do spoufalania się ludzi różnych narodowości.
Na kartach "Jedynego walca" autorka pokazuje dylematy ludzi, którym przyszło żyć w tych trudnych czasach. Zwraca uwagę na targające nimi namiętności, wszak serce nie sługa i bardzo często zabije mocniej właśnie do tego, do kogo nie powinno. Małgorzata Garkowska próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie czy miłość w takiej sytuacji ma szansę bytu? Czy dwoje ludzi jest w stanie wznieść się ponad podziały, odciąć od nieprzychylnej opinii otoczenia i zawalczyć o swoje szczęście? A może zwycięstwo w takiej sytuacji nie ma prawa bytu?
Miłosne dramaty, o których czytamy, rozgrywają się na tle XIX-wiecznych ziem polskich. Autorka wiernie odwzorowuje ówczesną rzeczywistość, przedstawia życie z uwzględnieniem rozmaitych detali. Kreśli również przed nami obraz kobiety z tamtych lat, stawianej na piedestale, hołubionej niemalże z pietyzmem. Przyznam, że aż cieplej robiło mi się na sercu, gdy czytałam kolejne sceny, w których adoratorzy starają się o rękę Eweliny. Pierwsze spacery, wyjścia do teatru, czułe listy i ten taniec, umożliwiający wzajemną bliskość. Konwenanse w tamtych czasach były wciąż mocno przestrzegane, dlatego w wyższych sferach dbano o to, by młodzi nie mieli sposobności na zbyt długie "tete-a-tete". Taki taniec stanowił jedną z niewielu możliwości na poczucie własnego dotyku.
Wszelka namiętność, którą dziś tak szafuje się na prawo i lewo, mieściła się w słowach i pełnych żaru spojrzeniach. Nic dziwnego, że pod ich wpływem policzki kobiet płoniły się w mgnieniu oka. Oczywiście, autorka zwraca tu też uwagę na społeczna nierówność, gdyż to kobiety zobligowane były zachować czystość pod rygorem publicznego napiętnowania, zaś dla mężczyzn wskazane było nabrać odpowiedniego doświadczenia w przeznaczonych ku temu przybytkach. Możemy też zaobserwować większą rozwiązłość w niższych warstwach społecznych, jednak zbliżenie między kobietą i mężczyzną wciąż miało tam bardzo duże znaczenie.
Mogłabym pisać godzinami o różnych aspektach tej powieści. To niezwykle barwna historia, bogata w różnorodne treści. Myślę, że miłośnicy powieści z historią w tle będą nią zachwyceni.
Polecam.
Moja ocena 9/10.