Nie tak dawno miałam przyjemność przeczytać „Roziskrzone noce” Beatrix Gurian, czyli opowieść o dziewczynie, której matka poślubiła hrabiego Frederika, co wiązało się z wyjazdem do pałacu w Danii. Czadowo, prawda? Ale potem zaczęły dziać się dziwne rzeczy – jedna ciekawsza od drugiej. Mętlik w głowie miała nie tylko główna bohatera, ale również i ja. Pamiętam, że zaraz po lekturze miałam ochotę dowiedzieć się, co było dalej i… do dziś nie wiem. „Blask nocy letniej” to drugi tom cyklu, ale zarazem zupełnie inna para kaloszy.
Kati ma 17 lat, bliznę na twarzy, a obecnie przebywa w Los Angeles jako au pair. Ma ona również pewien cel – odnaleźć i poznać własnego ojca. Pewnego dnia los zdaje się jej sprzyjać. Poznaje pewnych ludzi, którzy chcą jej pomóc. Niemniej Kati jest chyba jedyną osobą, która nie dostrzega, że coś jest nie tak.
Nie podobało mi się w tej książce tyle rzeczy, że dosłownie nie wiem, od której zacząć! Postaram się poukładać wszystko w miarę zgrabnie, ale wybaczcie ewentualny chaos.
Na pewno macie czasami tak, że sięgając po drugi tom, zastanawiacie się: „Co to jest?!”. Przez dłuższy czas czytałam, żeby czytać. Nie potrafiłam się połapać w sytuacji, a jednocześnie starałam się wyłapać bohaterów z poprzedniego tomu – bezskutecznie. Nie potrafię opisać, jak bardzo byłam zła, że wątki z „Roziskrzonych nocy” tak po prostu się urwały, nie znajdując dalszego ciągu. To dokładnie tak, jakby ktoś opowiadał Wam wciągającą historię i przerwał, bo musiał wyjść. Czekaliście do następnego spotkania, żeby poznać ciąg dalszy, ale zostaliście totalnie olani. Serio? Tak się nie robi!
Denerwowała mnie również pewna przedsiębiorczość, którą ja nazwałabym cwaniactwem lub przestępczą kombinatorką. Przez długi czas nie znałam szczegółów, ale tak odebrałam pewien wątek, o którym nie chcę zbyt wiele pisać, ale wiedzcie, że autorka mocno się na nim skupiła. Niby miało wyjść tajemniczo, ale odebrałam to zupełnie inaczej… jak taki kamień w bucie.
Co jeszcze? Wiem! Bohaterowie równie barwni, co biała kartka papieru znaleziona w jeziorze. Nijacy, płytcy, skupieni wyłącznie na sobie, a niektórych mogłabym śmiało usunąć. Nie zdarza mi się to często, ale nie byłam zachwycona ani jedną postacią. Chociaż nie, czekajcie! Pojawił się na chwilę taki jeden ochroniarz… spoko gość! I ewentualnie Ezra – mega dziwny gość. Ich dwóch bym zostawiła. Cała reszta w magiczny sposób podnosiła mi ciśnienie i sprawiała, że dość często sprawdzałam, jak dużo zostało mi jeszcze do końca.
I w zasadzie złość to jedno z dwóch uczuć, które towarzyszyły mi podczas czytania – drugim było znudzenie. Miewałam nawet chwile, kiedy sprawdzałam, czy ja na pewno czytam drugi tom właściwego cyklu, bo nie mieściło mi się w głowie, jak bardzo odmienne wizje można stworzyć! Jeszcze skoki w czasie, które koncertowo mieszały mi w głowie. W pewnym momencie przestałam już sprawdzać, czy retrospekcja obejmuje czasy, kiedy Kati to, czy tamto. To zwyczajnie nie miało sensu.
A sam pomysł? Byłam już w połowie i wciąż się zastanawiałam, o co właściwie chodzi?! Ciągle miałam na uwadze skoki w czasie, jakieś poboczne wątki, ale „o co loto?”. Na tapecie byli przyjaciele Kati… dziwni przyjaciele, a także poszukiwania ojca głównej bohaterki. Jeden wątek w ogóle nie przypadł mi do gustu, a drugi był prowadzony potwornie nieporadnie. Gdybym miała wskazać coś, co mi się podobało, to wybrałabym okładkę. Która, nawiasem mówiąc, niespecjalnie kojarzy mi się z treścią.
I wreszcie zakończenie. Nie powiem, przez chwilkę byłam lekko zaciekawiona. Przez chwilkę i lekko. Zamknięcie wątków okazało się naiwne, chociaż epilog sam w sobie przyjemny. Szkoda, że tylko epilog, bo gdyby autorka od razu napisała, o co chodzi, i zmieniła kilka kwestii, książka byłaby naprawdę ciekawa. Szkoda.
„Blask nocy letniej” według mnie jest książką niedopracowaną i zarazem naciąganą. Historia kompletnie odmienna od pierwszego tomu – i to pod każdym względem. Czy będę do niej wracać? Nie. Chyba, że do samego epilogu… ale nie sztuka przeczytać wszystko, by polubić epilog, prawda?