Rzadko piszę o złych książkach, nawet jak mi się zdarzy taką przeczytać, ale tym razem zrobię wyjątek. A dlaczego? O tym za chwilę.
"Rodzina Monet" to seria, która bije ostatnio rekordy popularności. Ma świetną reklamę, jest o niej głośno w mediach społecznościowych i każda nastolatka chce ją mieć na swojej półce. Moja też. Gdy mi o tym powiedziała, ucieszyłam się, bo moje dziecko samo z siebie nie czyta dużo i zwykle musi być do tego długo namawiane. Za to zawsze lubiła, żeby jej czytać na głos i do dziś chętnie się przysłuchuje, jak czytam jej młodszym braciom. Teraz już się tak nie cieszę, że akurat tę serię chciała czytać.
Nie czytałam nic z tak popularnych "hot" książek czy mafijnych romansów, ale myślę, że tu zmierzamy w tym kierunku. 14-letnia Hailie Monet w wypadku traci mamę i babcię, jedyne bliskie jej osoby. Okazuje się jednak, że w USA mieszka jej pięciu starszych, przyrodnich braci, którzy przyjmują ją pod swój dach. Ich dom ocieka wręcz bogactwem, Haillie uczy się w prywatnym liceum, do którego chodzą też jej trzej bracia. Skąd mają pieniądze? Nie do końca wiemy, tak jak niejasne są okoliczności śmierci ojca Monetów. Na pewno jednak ich działalność nie jest do końca zgodna z prawem. Oprócz więc wątku Hailie pojawia się sensacja, ucieczki i strzelanina. Tyle jeśli chodzi o fabułę. Jak ją można ocenić? Fatalnie.
Po pierwsze, akcja dzieje się nigdzie. Żadne realia, poza imionami bohaterów i nazwą stanu, nie istnieją. Przykład pierwszy z brzegu: Hailie przybywa z Anglii, ale bardzo ją szokują mundurki.
Po drugie, cała konstrukcja postaci jest absurdalna. Hailie ciągle płacze, jest rozchwiana emocjonalnie (co akurat można zrozumieć), ale te emocje są tak powierzchowne, że kompletnie nie można się wczuć w postać. Do tego decyzje, które podejmuje, są idiotyczne i nielogiczne. Nie przyszło jej do głowy, żeby spytać braci o ich rodziców. Po co? Lepiej napisać kolejne tomy.
Hailie jest grzeczna. Nie pali. Nie pije. Nie kradnie. Świetnie się uczy. Poza tym pozwala się obmacywać pierwszemu lepszemu w kinie, ale to drobiazg. Nawet sama nazywa tego typa kolegą, żadnych głębszych uczuć to ja się tam dopatrzeć nawet z lupą nie mogłam. Szacunek do siebie? Ależ po co. Ja nie mówię, że ludzie nie popełniają błędów. Ale to jest błędem tutaj tylko dlatego, że ten chłopak okazuje się draniem, a nie dlatego, że dziewczę siebie nie szanuje. W całej książce pełno jest takich powierzchownych mądrości, moralności na pokaz, bez żadnego głębszego sensu.
To samo dotyczy jej braci. To banda szowinistów, dla których kobiety to jedynie obiekty pożądania, nie kryją się z tym, że potrzebują ich jedynie na jednonocne przygody. Ale równocześnie kochają bardzo swoją siostrę, o której wcześniej nie wiedzieli, zrozumiałe przecież. Bo oni w gruncie rzeczy to dobre chłopaki są. Potrafią pobić do nieprzytomności dzieciaka, ale przecież sobie zasłużył. No może niektórzy z nich mają mały problem z agresją, ale to dobre chłopaki są. A znów Vince jest zimny jak głaz, ale chce dobrze, bo to też dobry chłopak jest. Oni w ogóle fajni są. Jak to się ma do ich profesji? No nijak. Wybaczcie, ale takiej wybiórczej moralności to ja w ogóle nie kupuję. Autorka nieporadnie próbuje pokazywać dobre strony chłopaków, ale oni nie są fajni. Są groźni i nieobliczalni, tak jak Hailie głupia. Nic dziwnego, że po takich lekturach kobiety tracą instynkt samozachowawczy. I nic dziwnego, że potem mężczyźni mają nas za naiwne idiotki, które tak łatwo wykorzystać i skrzywdzić.
Dodajmy do tego język. Tak ubogi i pełen błędów, że nawet scena pościgu wlecze się jak flaki z olejem. Nieudolnie napisana słaba fabuła. Gdzie był redaktor, gdy ja płakałam? Hailie albo zalewa się łzami, albo patrzy w ziemię, a któryś z braci podnosi jej podbródek (ta scena powtarza się chyba kilkanaście razy!), żeby spojrzeć jej w oczy. Ale jest też bardzo oczytana, cały czas coś czyta, a biblioteka to jej ulubione miejsce w domu. Co czyta? Nie wiadomo. Nie pojawia się żaden tytuł i żadna refleksja na ten temat. A szkoda, może gdyby coś z tych lektur wynosiła (i ona, i Autorka), to książka byłaby lepsza.
Ostatnia sprawa. Książka wydana bez redakcji, na papierze najgorszej jakości, poza niezłą okładką nie ma nic. Cena? Najnowszy tom 49,90 zł w regularnej sprzedaży. To jest naprawdę gruba przesada, jakość zupełnie nie jest współmierna do ceny.
I tu dochodzimy do sedna, czyli po co ja o tym "dziele" w ogóle piszę? A no dlatego, że po tę książkę sięgają moje 10-letnie uczennice. I nie wystarczy poruszyć tematu zaburzeń odżywiania, żeby to była już wartościowa lektura. To jest toksyczna książka, pokazująca więzi międzyludzkie w zupełnie karykaturalny sposób. Do tego nieporadnie napisana. I co my, jako rodzice, nauczyciele możemy w tej sytuacji zrobić? Zabronić czytać? To nie są już małe dzieci, tylko nastolatki, które podważają nasz autorytet, więc zakaz przyniesie odwrotny skutek. Co więc możemy zrobić? Otóż możemy je wyposażyć w potężny oręż - w wiedzę i umiejętności. Jeśli wcześniej pokażemy im dobrą literaturę, dobre wzorce, to one same, nawet po początkowym zachwycie, w końcu właściwie ocenią ten bezwartościowy bełkot. Tylko w ten sposób możemy obronić dzieci przed takimi lekturami.