Z twórczością pani Jolanty Marii Kalety, rodowitej wrocławianki, z zawodu historyka sztuki, która pracowała m.in. w Muzeum Historycznym oraz w Muzeum Sztuki Medalierskiej, spotkałam się już prędzej przy okazji lektury książki pt "Kolekcja Hankego". Powieść spodobała mi się na tyle, że postanowiłam pójść za ciosem i mając ku temu okazję, sięgnęłam po kolejne jej dzieło. Tym razem mój wybór padł na "Wrocławską Madonnę". Czy i tym razem lektura mnie nie zawiodła? O tym już za chwilę.
Rok 1945. Zmierzch drugiej wojny światowej. Dogorywają walki o Festung Breslau, jak wówczas nazywano Wrocław. Rosjanie są coraz bliżsi zwycięstwa, a miasto powoli zmierza ku kapitulacji. Niemiecki proboszcz, ksiądz Alfred Tepper, otrzymuje wówczas obraz autorstwa Łukasza Cranacha, niemieckiego malarza z epoki Renesansu, pt "Madonna pod Palmami". Zwraca się on o pomoc do swojego ucznia, Franza Lissnera, wykazującego się talentem malarskim. Obraz jest w dość opłakanym stanie, jednak Tepper wierzy, że uda im się przywrócić go do pierwotnego stanu, choć będzie to wymagało nie lada pracy.
Przenosimy się do końca roku 1970. Na jaw wychodzi fakt, że w siedzibie Arcybiskupa Wrocławskiego na Ostrowie Tumskim od lat na ścianie wisi kopia obrazu Cranacha, a po oryginale wszelki ślad zaginął. Sekretarz Kurii Arcybiskupiej, Jan Bednarski, prosi o pomoc w zlokalizowaniu tego cennego dzieła sztuki swojego wieloletniego przyjaciela, historyka sztuki, Marka Wolskiego. Wszystko wskazuje na to, że obraz został wywieziony za granicę i nie lada sprytu będzie potrzeba, aby umożliwić Wolskiemu podążenie jego śladami. Lata 70-te to okres, w którym rządziła Władza Ludowa. Wówczas wyjazd za granicę państwa nie był osiągalny dla zwykłego śmiertelnika bez zgody członków partii. Z czasem wychodzi na jaw, że nie tylko Wolskiemu zależy na odnalezieniu "Madonny pod Palmami". Co gorsze, ta druga strona nie zawaha się użyć wszelkich środków, zarówno legalnych, jak i nie, aby osiągnąć cel i zdobyć dla siebie dzieło Cranacha. Komu i dlaczego zależy na tym obrazie poza Markiem? Czy Wolskiemu uda się go odnaleźć prędzej od tamtych? Przemierzając Drezno oraz Wiedeń będzie musiał starać się być o krok przed swoimi prześladowcami. Sprawa dodatkowo się skomplikuje, kiedy na jego drodze stanie piękna kobieta... i to nie jedna.
Inspiracją dla pisarki do napisania tej powieści było niewyjaśnione dotąd wydarzenie, które miało miejsce w 1961 roku. Wówczas to, tak jak w powieści, z siedziby Arcybiskupa Wrocławskiego na Ostrowie Tumskim zginął obraz "Madonna pod Jodłami" (zwany też Wrocławską Madonną) autorstwa Łukasza Cranacha Młodszego. Po latach do posiadania wspomnianego obrazu przyznał się Kościół Katolicki w Szwajcarii i obraz został zwrócony Polsce.
Autorka osadziła swą historię w czasach PRL-u, gdzie władzę w Polsce sprawowała Władza Ludowa. Przez historię przeplatają się wspomnienia z wiosny 1968 roku oraz stycznia 1970. Co nieco dowiadujemy się o rządach Gomułki, a następnie przejęciu władzy przez Gierka. Doszukamy się też odniesień do głośnej operacji przeprowadzonej przez służby specjalne PRL-u o kryptonimie "Żelazo". Pani Kaleta doskonale oddała w swej powieści realia, w jakich przyszło żyć ówczesnym Polakom:
"Kradzieże na porządku dziennym, rabunek dokonywany przez 'trofiejne' oddziały czerwonoarmistów, grabieże szabrowników, bezmyślne niszczenie nielicznych budynków w dobrym stanie tylko po to, żeby uzyskać cegłę i wywieźć ją do Warszawy. Brak mieszkań (...) Brak rąk do pracy zmuszał władze do wstrzymywania wysiedlenia Niemców." [1]
Macki agentów specjalnych PRL-u sięgały daleko i miały nieograniczone możliwości. Ludzi zwijano nie rzadko z ulicy i osadzano na 48h w areszcie w celu psychicznego złamania i zmuszenia ich do współpracy z partią. Bardzo często używano przy tym siły wykazując później w aktach, że delikwent spadł ze schodów, albo przydarzył mu się jakiś inny 'wypadek'. To z pewnością nie były łatwe czasy. Ludziom doskwierała bieda, podczas gdy partyjni mieli dostęp do wszelkich luksusów. Na każdym kroku należało uważać na to, co i komu się mówi, żeby czasem nie okazało się, że następnego dnia do naszych drzwi zapuka milicja zabierając daną osobę do swej siedziby, gdzie była "odpowiednio" traktowana. Bywało, że już nigdy więcej nie wracało się do rodzinnego domu...
Historia napisana przez autorkę z całą pewnością jest ciekawa. To samo tyczy się bohaterów. Akcja toczy się dość wartko, nie przynudzając po drodze czytelnika. Ich losy poznajemy dzięki narracji trzecioosobowej, z punktu widzenia głównego bohatera, jednej z kobiet, a także prześladowców Wolskiego chcących odnaleźć przed nim obraz. Wszystko to łączy się ze sobą w jedną spójną całość.
Wszystko ładnie i pięknie, gdybym nie miała pewnych ALE. Kto nie czytał "Kolekcji Hankego", ten z pewnością by tego nie zauważył i nie przyczepił się do paru szczegółów. Czytając, ciągle miałam w swej pamięci historię rozgrywającą się we wspomnianym uprzednio tytule. Zaginione dzieła sztuki, Wrocław, główny bohater będący z zawodu historykiem sztuki, wędrówka w odległe miejsca w poszukiwaniu zaginionych obrazów, realia PRL-u i wszechobecne służby specjalne... Przecież to już było! Może zmienił się główny bohater, bo tym razem jest to mężczyzna, jednakże schemat powieści jest prawie że identyczny z poprzednią książką. Czy autorka, pisząc kolejną powieść, nie zauważyła, że oddaje czytelnikom aż tak podobną historię do poprzedniej? Jakoś mi się wierzyć nie chce. Jeżeli ktoś przeczyta którąś z obu powieści, nie sięgając po drugą, to wówczas każda z nich, z osobna, z pewnością mu się spodoba. Jednakże jeśli trafią w jego ręce oba tytuły, to zapewne dopatrzy się tych wszystkich podobieństw, które i ja zauważyłam podczas czytania książki. Dlatego też tym razem nie uznam swojego spotkania z autorką za udane. Nie mogłabym. Książka jest dobra, warta przeczytania tylko dla osób, które nie sięgną po kolejny tytuł. Dla mnie było to powielanie tej samej historii, którą autorka oddała nam jedynie w nowych szatkach, nieco zmieniając przebieg fabuły. Niestety, ale dla mnie to stanowczo za mało.
[1]"Wrocławska Madonna", Jolanta M. Kaleta, wyd. Psychoskok, 2012 r, s. 27-28
Moja ocena: 3/6