W imię miłości recenzja

Pierwszą książką Jodi Picoult, którą przeczytałam, było "Bez mojej zgody". Po czym postanowiłam, że przeczytam inne powieści tej autorki, a wiem, że napisała ich sporo. Od tamtego czasu minęło jednak sporo czasu, a ja wciąż nie zajrzałam do żadnego z pozostałych dzieł Picoult. Aż pewnego dnia zobaczyłam na bibliotecznej półce "W imię miłości" i postanowiłam wcielić plan w życie.



Nina Frost jest zastępcą prokuratora. Prowadzi ona wiele spraw dotyczących przemocy wobec małych dzieci. Daje jej to poczucie bezpieczeństwa - skoro styka się z takimi sprawami codziennie, na pewno nic takiego nie spotka jej synka, Nathaniela. Jak się okazuje, była w wielkim błędzie.



Ni z tego, ni z owego, Nathaniel Frost zaniemówił. Przestał się odzywać i koniec. Po wielu lekarskich badaniach okazuje się, że ktoś molestował synka Niny. Kobieta i jej mąż są zdruzgotani. Postanawiają dowiedzieć się, kto dopuścił się tak strasznego czynu.



Kiedy sprawca jest schwytany, Nina postanawia zabić człowieka, który tak dogłębnie skrzywdził jej ukochane dziecko. I kiedy wydaje się, że już po wszystkim okazuje się, że to dopiero początek problemów rodziny Frostów.



Wszystkim bardzo polecam tę książkę. Wciągnęła mnie jak nie wiem, choć chcę zaznaczyć, że raczej nie czytuję powieści obyczajowych - wolę fantastykę itd. Dlatego więc polecam ją podwójnie. Jest to naprawdę wstrząsająca historia, przedstawiona w niezwykły sposób. A sama Jodi chyba uwielbia motyw sądu:)



Co do okładki: ten chłopiec jest uroczy!



Podsumowując: naprawdę polecam. Bo warto.