Na ostrzu skalpela. 50 lat z życia chirurga recenzja

Jak to wszystko się zaczęło - XIX-wieczne pierwociny współczesnej chirurgii.

Autor: @belus15 ·8 minut
4 dni temu
Skomentuj
1 Polubienie
Druga połowa XIX wieku oraz późniejsze na przełomie XIX i XX wieku czasy, to w zakresie myśli kultury i nauki okres specyficzny, zagadkowy, w swych przemianach wysmakowany. To nie tylko czas bumu społeczeństwa i prądu zbiorowości wielu odkrywczych umysłów na rewolucję przemysłową, technologiczną, socjokulturową. To także okres ciężkiej wręcz nieustannej walki wielu śmiałych mądrych ludzi, nakrapianych pragnieniem wniesienia zmian i dążeniem ku nieustannemu rozwojowi, z niby-błogostanem aktualnego statusu poziomu nauk i wiedzy wychodzącym od stępiałych móżdżków pewnej grupy ,,szlachetnie urodzonych monolitycznie myślących specjalistów”, objawiającym się w wystarczających jak na ludzkość osiągnięciach wiedzy, technologii; ,,niby-zaspokojeniem” oznaczającym w sumie, że nic więcej poza osiągnięty poziom rozwoju danej gałęzi wiedzy, kultury itp. się nie osiągni; że to, co miało być osiągnięte jest wystarczające - wynoszące ludzkość dalece na szczyty w danej dziedzinie. Ci odważni, przejęci kleptokratycznym i skostniałym, statycznym i z pozoru harmonijnym myśleniem o ,,szlacheckim, aż nadto wyniesionym jak na te czasy, naukowym i kulturalnym pierwiastku ludzkim”, wyzierającym od uprzywilejowanych zdziadziałych profesorów z twarzą ciężką, nalaną i surową a dłoniach jak u pianisty, wyszli takiemu traktowaniu otaczającej nas rzeczywistości, i dawaniu tak haniebnego przykładu ludzkości w sposób stanowczy naprzeciw.

Nie tylko w naukach ścisłych, humanistycznych oraz w wielu pośrednich gałęziach wiedzy w drugiej połowie i pod koniec XIX wieku pojawili się ,,naukowi rewolucjoniści” - rozważni obrońcy naukowej godności ludzkiej, nasyceni kontrowersyjnymi ideami, wyprzedzającymi ducha epoki pomysłami. Takie osobliwości wyewoluowały w specyficzny sposób także w medycynie, naznaczając tę gałąź wiedzy swym własnym rewolucyjnym sposobem widzenia i następnie wprowadzania zmian. Takowe rewolucje dotyczyły głównie chirurgii, medycyny urazowej, szpitalnej i temu podobnych specjalizacji. Jacy byśmy nie byli, dokonywanie przełomów na różnym etapie technologiczno-naukowej egzystencji globalnej zbiorowości ludzkiej, to znacząco wpisany w naszą naturę, w ukształtowany przez dziesiątki tysięcy lat genom człowieka prąd zmian. Prędzej czy później te ,,szlachetne naukowe wybitności”, które najchętniej żyłyby tylko ,,tu i teraz” osiągniętymi, będącymi już tylko constans dotychczasowymi wytworami ewolucji naukowej, kulturalnej i technologicznej, wypracowanymi w toku przemian cywilizacji ludzi, zostaną potraktowane z przeznaczoną dla nich ,,starannością” – jako gorszy sort – i zamienione na żywą, silną i otwartą na rewolucję naukową grupę specjalistów, swego rodzaju eksploratorów, czy podróżników odbywających naukową, pełną śmiałych, przełamujących bariery epoki podróż w przyszłość ale i przeszłość osiągnięć ludzkich - osiągnięć nas rozliczających, modelujących w związku z tym proces korzystnych zmian nie w oparciu o jednostkę, lecz w oparciu o potrzeby tkanki społecznej.

Do jednych z najbardziej porywistych, napotykających pewne przeciwności późnodziewiętnastowiecznych prądów rewolucyjnych zmian w mnogości odgałęzień pnia, jakim jest cała nauka i wiedza ludzi, jest proces przeobrażeń w dziedzinie medycyny, która – co wspominałem wyżej – rozpoczęła się, zebrawszy największe żniwo zmian, w drugiej połowie XIX wieku i trwała tak od 50 do 100 lat w przód. Spośród zasobów wiedzy i doświadczeń medycyny, najwydatniej takowym przemiano, na lepsze, ulegała chirurgia, medycyna urazowa, szpitalna – a w związku z tym szczególnie i aseptyka. Pionierami wdrażającymi nieprzerwany proces zmian w świecie nie do końca ścigającej postęp naukowy i technologiczny świata, dziewiętnastowiecznej medycyny, pociągający za sobą jak w reakcji łańcuchowej kolejne, jedna za drugą, zmiany, byli m.in. Joseph Lister i Robert T. Morris. O pierwszym z nich, na łamach niniejszego wywodu, nie sposób powiedzieć więcej jak tylko to, że stworzył on absolutną podstawę dla światowych: aseptyki, prawidłowych procedur sprawnego i higienicznego funkcjonowania szpitali oraz piekielnie istotnej właściwej standaryzacji hospitalizacji pacjentów. Przypadkowi Josepha Listera poświęciłem się, studiując a później recenzując, publikację „Rzeźnicy i lekarze. Makabryczny świat medycyny” autorstwa Lindsey Fitzharris. Robertowi T. Morrisowi, natomiast, przeznaczyłem niedawno miniony czas, czytając, a w niniejszym wylewie myśli omawiając i recenzując jego autobiografię, poprzetykaną świetnymi elementami tudzież składowymi formy budowy narracji – mającej raczej własny, luźny koncept: formami dziennika i reportażu. A pan Morris, cóż, miał w czym wybierać; przyszłym chirurgom, całemu medycznemu światu i nam zwykłym czytelnikom przekazał bagaż swojego doświadczenia i ciężar odpowiedzialności, jako chirurga i pasjonata medycyny, przez którego 50 lat praktyki, m.in. w nowojorskim Szpitalu Bellevue, przewinął się świat praktyki i teorii medycyny w której był zanurzony – świat, który na jego oczach nieustannie przeobrażał się w coraz to wydajniejsze formy praktykowania tudzież realizowania nowych medycznych (naukowych i technologicznych) osiągnięć, który udoskonalał się burząc twarde mury zbudowane z ,,cegieł” i ,,zaprawy” ludzkiego prorokowania, że, to co w medycynie –głównie chirurgii – powinno się osiągnąć zostało osiągnięte, i nic w związku z tym nie da się już zrobić.

Robert Tuttle Moris był jednym z pionierów, potężnych, współcześnie słabo kojarzonych naukowych rewolucjonistów - niestojących w miejscu i spode łba patrzących na problem – w dziedzinie nowych medycznych rozwiązań obszarów chirurgii, aseptyki i właściwej hospitalizacji pacjentów pooperacyjnych. Pan Morris to również cierpliwy obserwator, z lekka samouk, człowiek energiczny, z pasją podchodzący do ciężkiego zawodu, który wykonywał w równie ciężkich czasach. Doświadczanie reportażu, którego nie napisał on w celach wychwalających jego światłe dokonania na polu odpowiednich odgałęzień i owoców sztuki medycznej, którymi się parał, lecz w celach ukazania tego jako świadectwo bycia częścią takowych dokonań, i jako podręcznik odpowiedniego potraktowania tego, co się robi - przy czym niekoniecznie musi to być chirurgia czy aseptyka szpitalna - jest dla czytelnika niezwykłym doznaniem. Podkreśla to wyjątkowo styl w jakim Morris wytłuścił swoje "50 lat z życia chirurga". Kreując pracę pisarską z perspektywy pierwszej osoby, nadał jej treści niebywałego autentyzmu, a z perspektywy czytelnika wręcz instynktowne, naturalne wrażenie: natychmiastowego przebicia się przez ponad 100 lat różnicy i momentalnego doświadczenia tego jak wtedy wyglądało to chirurgiczne teraz, które stanowiło akurat połowę życia pana Morrisa i podobnych mu specjalistów.

To co zwróci uwagę każdego czytelnika, doświadczającego niniejszym recenzowanego reportażu uznanego amerykańskiego chirurga, praktykującego na przełomie końca XIX wieku i w pierwszej połowie wieku XX, w amerykańskich, ale i wielu europejskich szpitalach i innych rozmaitych placówkach medycznych, a nawet i w domach pacjentów, co w tym przypadku można z lekka uznać za szokujące, to styl wydobywania z umysłu autora na karty literackiego sprawozdania rozmaitych treści – summa summarum, wszystkiego tego, czego Robert Morris, podczas swego młodzieńczego, ożywionego życia, i za czasów studiów oraz stażu, i praktyki lekarskiej, zaobserwował i doświadczył. Język samego wstępu oraz całej publikacji, podzielonej zgodnie z biegiem wydarzeń na osi czasu, tj. procesem postępu w sztuce medycznej – głównie medycynie szpitalnej, chirurgii czy opieki pooperacyjnej itp. – oraz zgodnie z etapami kariery Pana Morrisa, do których dostosowywały się jego zainteresowania, to język dystyngowany, patrycjuszowski, na granicy laickiej przystępności, z którego przeziera duma autora głównie z tego, jaki zawód się wykonuje; nie zapomnijmy o poetyckim rozkochaniu Morrisa do natury, bo wystarczy rzucić okiem na ostatnie trzy kontrowersyjne rozdziały publikacji, aby się o tym przekonać.

Dla autora chirurgia jest przedłużeniem osobistej drogi życiowej, na której szczycie osiąga się duchowe Katharsis. Jest ona misją, podczas której realizacji doskonali się ów medyk, i jako człowiek, i jako chirurg. Językowa dystynkcja Roberta T. Morrisa nie jest bynajmniej szorstka i wyniosła. Współczuć można jedynie tłumaczowi, który chyba potracił zmysły i połamał ołówki, długopisy i poskręcał nerwy, niczym pacjent z chorym wyrostkiem robaczkowym skręcający swe kiszki, gdy zabierał się on za przekład z angielskiego na język polski życiowych doświadczeń pana Morrisa. Składnia językowa stosowana w ,,chirurgicznych wspomnieniach” przez amerykańskiego medyka jest bogata, niekiedy aż nadto złożona. Stawia ona przed czytelnikiem swego rodzaju wyzwanie – trudno jest przebrnąć przez ścianę twardego archaicznego języka autora, którym przykrywa on nawet swoje dzieciństwo, lata edukacji bądź pierwsze kroki w zawodzie. Niech na przykład to potwierdzający posłużą następujące zdania publikacji, czy też ich fragmenty: „(...)przy czym szczególnie uwzględniłem prace ich dotyczące danej sprawy.(...)W pewnym przypadku mięsaka napięstka wymagającego w każdym razie amputacji chciałem przekonać się najsampierw, czy odpowiednio dobrane zabarwienie jądra złośliwej komórki wpłynęłoby na proces chorobowy”.

Jak widzimy "Na ostrzu skalpela" nie jest tą formą książki popularnonaukowej, którą od święta może przeczytać każdy zafascynowany światem nauki człowiek. Musimy mieć świadomość tego, kogo, i jak autor reprezentuje; jakie konwenanse językowe poświadcza, i z jakiej społeczności się wywodzi. Jest to po części piękne, ale i tajemnicze – zapętlone w pryzmacie doświadczania życia ,,oczami szlachetnie urodzonego chirurga”, który z godnością musi reprezentować swoją profesję, nawet jeśli pisze o tym w pozycji, którą będą znały przyszłe pokolenia. Za językowym blichtrem Pana Morrisa kryje się potężna kopalnia wiedzy późno-dziewiętnastowiecznej i z pierwszej połowy XX wieku chirurgii i ogólnego poziomu hospitalizacji, medycyny szpitalnej itp. Możemy wtłoczyć swe umysły wprost w te właśnie realia, i nawet jeszcze dalej. Narzekać, cóż, raczej nie powinniśmy; jedynie swe ,,troski” można rozsyłać niczym bezkresne wici w kierunku ,,ważności daty” tytułu. Patrząc na to krytycznym okiem, zapiski Morrisa są jedynie wspomnieniem, świadectwem i dziedzictwem ,,tamtego pokolenia medycyny". Nie są więc kompletnie aktualne w zestawieniu z obecnym globalnym poziomem wiedzy w zakresie różnych nauk medycznych. Dodajmy do tego konwenanse społeczno-kulturowe panujące w okresie życia Roberta T. Morrisa oraz z lekka ograniczenie na problemy ludzkiej natury autora. A polegały one na wyłącznym uznawaniu leczenia fizykalnego. ,,Nienamacalna” psychologia, religia, metafizyka, filozofia, a nawet rozmaite różnice w obrębie ras ludzi, zdaje się były według niego tknięte niemocą, których nie chciał uznawać Pan Morris.

Moja ocena:

Data przeczytania: 2020-02-07
× 1 Polub, jeżeli recenzja Ci się spodobała!

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Na ostrzu skalpela. 50 lat z życia chirurga
Na ostrzu skalpela. 50 lat z życia chirurga
Robert T. Morris
7/10

Życie i śmierć na stołach operacyjnych na przełomie XIX i XX wieku! Wspomnienia wybitnego chirurga z okresu, gdy operacje trwały godzinami i często z błahych powodów kończyły się zgonem pacjenta – śmi...

Komentarze
Na ostrzu skalpela. 50 lat z życia chirurga
Na ostrzu skalpela. 50 lat z życia chirurga
Robert T. Morris
7/10
Życie i śmierć na stołach operacyjnych na przełomie XIX i XX wieku! Wspomnienia wybitnego chirurga z okresu, gdy operacje trwały godzinami i często z błahych powodów kończyły się zgonem pacjenta – śmi...

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki

Pozostałe recenzje @belus15

Kaiju No.8 #1
Trochę monstrum, trochę człowieka. Kafka Hibino jako Kaijuu - mangową rewelację czas zacząć!

Jest całkiem możliwe, iż gatunek czy też podgatunek Kaijuu w kulturze masowej przeżywa ostatnio dość znaczącą rewolucję. To nie są już bardzo głupie ,,monsterkowe" filmy...

Recenzja książki Kaiju No.8 #1
Dennis Rodman. Powinienem być już martwy
Wiecznie głodny, wiecznie nienasycony... Dennis Rodman a.k.a. ,,Rodzilla" - sportowiec wart miliony wspomnień

,,Za dużo to wciąż za mało”. Zgodnie z tą dewizą żył w świecie zawodowego sportu pewien jegomość, do którego przylgnęło charakterystyczne pseudo: ,,Robak” bądź mówiąc in...

Recenzja książki Dennis Rodman. Powinienem być już martwy

Nowe recenzje

Ostatni z listy
Poruszająca, a momentami wstrząsająca historia
@czytanie.na...:

Odwiedzając miejsca pamięci lub natykając się w lesie na samotny krzyż, najczęściej nie wiemy, jaka historia się z nim ...

Recenzja książki Ostatni z listy
Perseidy
Noc spadających gwiazd
@landrynkowa:

„Perseidy” są jednocześnie prequelem i sequelem „Równonocy” Jakkolwiek bez sensu by to nie brzmiało, tak właśnie jest. ...

Recenzja książki Perseidy
Piłka Kanonierów
"Jestem piłką. Mam blisko siedemdziesiąt centym...
@biegajacy_b...:

Czy można napisać książkę, w której bohaterem akcji będzie futbolówka? Tak, tak, chodzi o piłkę do grania w tzw. gałę, ...

Recenzja książki Piłka Kanonierów
© 2007 - 2025 nakanapie.pl