Wierzycie w przesąd, że czarny kot przynosi pecha? Wydaje mi się, że niektórzy są o tym święcie przekonani. Co prawda żyjemy w świecie nowoczesności, mimo to w dalszym ciągu odczuwamy pewne obawy przed wierzeniami naszych pradziadów. Ale może jednak w tych legendach istnieje jakieś ziarenko prawdy? Bona Wit (Bożena Witkowska), położna z zawodu i zamiłowania, studentka na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu, w swojej książce ,,Nie zabija się czarnego kota’’ pokazuje, że niektóre gusła mogą mieć jednak coś wspólnego z rzeczywistością. Przekonał się o tym osobiście Piotr Tylewski, główny bohater w/w powieści.
Piotr nigdy nie wierzył w żadne zabobony do czasu, kiedy w trakcie podróży z Poznania na Mazury przez przypadek przejechał samochodem czarnego kota. Od tego momentu jego życie staje się pasmem dziwnych zdarzeń i niefortunnych okoliczności. Pech zdaje się go nie opuszczać. Najpierw płonie tartak, jego rodzinny biznes, następnie dowiaduje się, że w wyniku przelotnego romansu ma pięcioletnią córkę Gabrysię. I jeszcze jakby tego było mało, ten dziwnie sformułowany testament nieżyjącej babci Zofii. Okazuje się, że staruszka przepisała wszystko na swojego wnuczka, ale darowiznę obwarowała dwoma warunkami: musi zameldować się i zamieszkać w nieruchomości, czyli w małej, rozpadającej się chatce w Gałkowo, urokliwej mazurskiej wsi, albo utworzyć w tym miejscu muzeum lub skansen z możliwością udostępnienia go zwiedzającym. Piotr koniecznie chce pozbyć się zbędnego jego zdaniem balastu, dlatego zamierza podważyć akt prawny swojej krewnej. Niestety najbliższa sąsiadka Bernadetta Kołacka stanowczo się temu sprzeciwia. Między nimi dochodzi do niemiłej wymiany zdań, po której mężczyzna wraca do Poznania. Postanawia zapomnieć o wszystkim i skupić się, jak zwykle na sobie.
Nieoczekiwanie, co noc zaczyna nawiedzać go w snach kot z wypadku, który powoli staje się jego zmorą. Co jeszcze Piotra złego spotka? Czy wypełni ostatnią wolę babci Zofii? Już wkrótce główny bohater będzie musiał zweryfikować całe swoje dotychczasowe życie i zmienić podejście do wielu spraw. Z jakim to wyjdzie rezultatem?
Biorąc do ręki tę książkę nie wiedziałam, czego się po niej spodziewać. Wprawdzie na tylnej okładce jest napisane, iż „Nie zabija się czarnego kota”- ''to nie kryminał. To opowieść o trudnych miłościach''. Pomimo tego fabuła była dla mnie jedną wielką niewiadomą. Na szczęście wraz z rozwojem wydarzeń stopniowo w mojej głowie pojawiać zaczął się bardzo wyraźny obraz całej historii. Nie przypuszczałam, że tak szybko dam się jej porwać. Od samego początku zafascynowały mnie zaskakujące perypetie Piotra. To trzydziestopięcioletni wieczny chłopiec, bawidamek, dla którego liczy się tylko dobra zabawa. Nagle w ciągu kilku chwil jego życie zmienia się o 180 stopni. Niespodziewanie pojawiają się kłopoty osobiste i zawodowe. Niczym grom z jasnego nieba spada na niego wiadomość o ojcostwie, zaś testament babci, który miał być potencjalnym zastrzykiem gotówki, okazuje się pasmem problemów. Czy winę za zaistniałą sytuacje rzeczywiście ponosi nieszczęsny czarny kot? Dlaczego notorycznie pojawia się w snach Tylewskiego? Może chce mu coś przekazać?
To ciepła, optymistyczna, lekko zabawna, momentami wzruszająca powieść. Z przyjemnością obserwowałam metamorfozę głównego bohatera, jak z Piotrusia Pana przeistoczył się w odpowiedzialnego, statecznego mężczyznę. A to wszystko dzięki swojej córce, która obudziła w nim instynkt ojcowski i sprawiła, że całkiem inaczej zaczął postrzegać świat. Ktoś jeszcze poruszył serce Tylewskiego. Tym kimś była Bernadetta, sąsiadka i zarazem najbliższa przyjaciółka babci Zofii. Istnieje jednak pewien problem a nawet dwa. Kobieta nie popiera jego zamiarów podważenia testamentu i ma kilkuletniego synka z zespołem Downa. Czy w tym przypadku Piotr nawiąże z nią cieplejsze relacje? Czy nadszedł wreszcie czas na zmiany, na stabilizacje? Taki kobieciarz, outsider, miałby się wszystkiego wyzbyć na rzecz małżeństwa i rodziny? Ten wątek szalenie mi się spodobał. Autorka postawiła na naturalność i spontaniczność, dzięki czemu nie uświadczymy banalnej, lukrowatej miłości, lecz będziemy świadkami uczuciowych, bezradnych zmagań głównych bohaterów. Nie zabraknie też pewnej intrygi związanej z dwoma biznesmenami, którzy chcą ,,położyć łapę’’ na majątku nieżyjącej Pani Zofii. Z tym epizodem wiąże się kilka niepokojących momentów. Żałuje jedynie, że Pani Bonia nie doprowadziła do konfrontacji Piotra z matką dziewczynki, nie wyjaśniła sprawy z podejrzanymi przedsiębiorcami skupującymi ziemie od miejscowych z Gałkowa, jak również pozostawiła otwarte zakończenie. Mam tylko nadzieję, że ukaże się kontynuacja, w której poznam brakujące elementy tej układanki.
Proza Bony Wit zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Czytałam ją z wielkim zainteresowaniem oraz emocjonalnym zaangażowaniem. Całość napisana jest lekkim piórem i przystępnym stylem, bez oklepanych frazesów czy pustych słów. Akcja się toczy gładko i dość wartko, bez niepotrzebnych dłużyzn. Na uznanie zasługuje także kreacja bohaterów, z którymi przez cały czas się identyfikowałam odczuwając ich emocje. Podsumowując. To ciekawa, sympatyczna, wciągająca powieść obyczajowa, idealna dla umilenia sobie czasu, lub na poprawę nastroju. Bardzo się cieszę, że mogłam ją poznać. Serdecznie namawiam do sięgnięcia po tę książkę. Myślę, że wam się spodoba i nie będziecie zawiedzeni.