"Jak po sznurku" - to wyrażenie najczęściej przypominało mi się podczas mojego pierwszego spotkania z twórczością Lee Childa. Idziemy przez cały tekst równo od wydarzenia do wydarzenia, od obrazu do obrazu z życia naszego głównego bohatera - narratora. Wszystko jest gładkie, jednostajne. Nie mówię, że nudne, o nie, autor, widać to wyraźnie, bardzo chciał, by powieść angażowała czytelnika, byśmy nie mogli się oderwać od lektury i nie można bynajmniej powiedzieć, że poniósł klęskę. Zwyczajnie nie ma tu niczego, co zwracałoby uwagę, żadnej sceny, którą byśmy szczególnie pamiętali. Jedna-scena-po-drugiej. Pisarz chyba jednak nie tak to sobie wyobrażał i raczej chciał, byśmy niektóre momenty odbierali jako mocniejsze (klasycznym przykładem byłby tu czyjś tam mózg rozbity na naszym bohaterze :) do którego to motywu przecież potem nawet wracał raz czy dwa) ale tak nie jest. Nie wiem, może gdy ktoś pisze dwudziestą czy trzydziestą którąś powieść z tą samą postacią w roli głównej to to musi tak zacząć wyglądać, że pisarz leci trochę na autopilocie i po prostu pisze w ten jednorodny sposób? Z perspektywy w sumie jedną tylko scenę pamiętam trochę wyraźniej, tę z naszą parką bohaterów zamkniętymi przez złych ludzi w jakimś warsztacie i ucieczką z niego - i nie wiem, czy akurat ją pisarz uważał za szczególnie ważną, wątpię.
Ten sposób pisania zaowocował jeszcze jedną rzeczą, gdy idzie o mój odbiór powieści - nie zawsze dobrze widziałem o co chodzi naszym bohaterom, czemu robią to co robią. Po prostu mamy jakąś ich decyzję, by coś tam zrobić, podjąć jakąś akcję w szlachetnej misji ratowania świata przed wrogimi siłami - a ja trochę wiem o co chodzi, ale jednak trochę nie wiem i niespecjalnie mnie to obchodzi. "Przecież zaraz będzie następna scena, to już przejdźmy do niej" :) - mniej więcej tak to wyglądało. Podkreślam, nawet nie chodzi o to na przykład, że sam na miejscu bohaterów zrobiłbym coś inaczej i nie rozumiałem, czemu oni robią to tak, jak robią (choć to też się zdarzało, tylko rzadziej). Po prostu jakoś tak nie interesowało mnie to konkretne wydarzenie, czekałem już na następną migawkę. Tyczyło to zresztą nie tylko protagonistów, także motywacje tych złych były dla mnie czasem dziwaczne, a jednocześnie takie, w które jakoś nie chciałem się - zapewne właśnie przez tę metodę tworzenia tekstu - wgłębiać.
No właśnie, nasz centralny dla powieści super-hero też wymaga kilku słów. Lubię faceta :) Jest w tym swoim super-hiper-bohaterstwie, w połączeniu siły i inteligencji, wiarygodny i niewkurzający. Child ładnie podaje nam dane o tym, jaki to on jest super, i tak, jak często denerwowałoby to nas, tak tu wchodzimy w to lekko i bezproblemowo. Co ciekawe pisarz nie dodaje mu na siłę jakiejś wady dla równowagi, jak czasem czynią inni autorzy. Wszystko wychodzi naturalnie i nie mamy problemu z odbiorem Reachera jako gostka, dla którego żaden zły facet nie jest realnym zagrożeniem. Tu chyba właśnie najbardziej objawiła się pisarska sprawność Childa.
W tym miejscu trzeba wspomnieć o stylu w jakim nasz główny bohater-narrator podaje nam swoje widzenie tego, co się dookoła niego dzieje. Znowuż - wychodzi to świetnie. Cudownie ironiczny ale bez szarżowania w stylu np. Cobena. Child wie, jak sprawić, że stworzona przezeń postać non stop żartuje z reszty świata, a jednocześnie wie, kiedy się zatrzymać. O tym elemencie warsztatu pisarskiego autora mogę pisać tylko dobrze.
Nieco bardziej skomplikowaną sprawą jest mój odbiór kobiecych postaci z tej powieści. O ile na postacie męskie - wszystkie, chodzi nie tylko Reachera - ten sposób pisania o którym tyle przed chwilą pisałem nie miał wyraźnego wpływu, wszystkie są wyraziste i "pełne mięsa", o tyle na żeńskie miał. One właśnie są takie, no, takie przy których nie zatrzymujemy się, "spływające po nas". W pierwszym rzędzie tyczy to oczywiście tej, która towarzyszy pierwszoosobowemu narratorowi przez większą część akcji. Pisarz dał jej naprawdę dużo cech, które chyba miały się zapisać w pamięci czytelników - i w mojej przynajmniej się nie zapisały.
Sporo pisałem o tej jednostajności akcji, pozostaje więc zastanowić się, czy końcówka również jest taka. Wiecie, pod koniec kryminału czy thrillera zazwyczaj mamy takie podkręcenie akcji, wyraźne przyśpieszenie toku zdarzeń. Krótko mówiąc "końcową rozróbę" :) Tu coś takiego oczywiście też dostajemy, i... i znów to samo zjawisko :) Jednostajne, "jak po sznurku", przyśpieszenie, tak, tak to wygląda :) Strzelanie, bieganie, łażenie po wielkim domu - ale jakoś tak scena po scenie to idzie, tak jakby w końcówce Child chciał nam dać coś nieróżniącego się od reszty tekstu.
Per saldo polecam - kawał dobrej, wciągającej, przyjemnie napisane literatury popularnej. To, że coś jest napisane "jak po sznurku" jeszcze bynajmniej nie przesądza, że jest to złe, naprawdę :)