Sięgnąłem po książkę Derlatki po obejrzeniu na jutubie wspaniałego koncertu 'Nastroje, nas troje' z Opola 1977, w którym przedstawiono twórczość trzech wielkich poetów polskiej piosenki: Agnieszki Osieckiej, Wojciecha Młynarskiego i bohatera tej pozycji: Jonasza Kofty. Potem z książki się dowiedziałem, że Kofta był dyrektorem artystycznym tego festiwalu i jednym z pomysłodawców koncertu.
Miał bohater książki ciekawe pochodzenie, ojciec był Żydem, nazywał się Kaftal, ale zmienił nazwisko w czasie wojny na mniej rzucające się w oczy, matka była Ukrainką, a sam Kofta początkowo miał na imię Janusz, ale zmienił sobie na bardziej artystyczne.
Właściwie to jego kariera estradowa zaczęła się w latach 60. w legendarnym klubie studenckim Hybrydy, w którym występował i pisał teksty innym wykonawcom. Bardzo szybko stał się niezwykle uznanym i płodnym twórcą. Był autorem olbrzymiej ilości piosenek i wierszy, kilkunastu sztuk teatralnych (najważniejsze z nich to 'Wojna chłopska' i 'Kompot'), tekstów pisanych dla audycji radiowych. A jeszcze występował w kabaretach, radiu (do dzisiaj z rozbawieniem słucham jego 'Fachowców' wykonywanych razem ze Stefanem Friedmannem), dawał recitale, bywał dyrektorem artystycznym festiwali. Malował też obrazy – miał wykształcenie plastyczne.
Znany jest przede wszystkim jako tekściarz, autor niezliczonych przebojów, chyba największy to 'Jej portret', jeden z najpiękniejszych polskich wierszy miłosnych, niestety zbanalizowany przez bycie piosenką. Sam uważał się przede wszystkim za poetę, wzorem dlań był Artur Rimbaud. Jak wspominała Agnieszka Osiecka: „Był wędrownym bardem, trubadurem, poetą w starym stylu. To był człowiek, do którego pasowała peleryna, czarny kapelusz, Paryż. Może Kraków bardziej niż Warszawa”. Z drugiej był trochę nie z tego świata, dość powiedzieć, że pierwszy dowód osobisty wyrobił sobie w wieku 28 lat...
W ostatnim, naznaczonym chorobą, okresie życia „pozostał kimś w drodze, w pośpiechu, w gonitwie. Znikał, przepadał. Na dni, tygodnie, miesiące. Odnajdowano go w dziwnych miejscach, w odległych zakątkach kraju. A przecież wyszedł z domu na chwilę.” No cóż, żył jak kolorowy ptak, umarł przedwcześnie, w wieku 46 lat, wyniszczyła go choroba nowotworowa i nałóg alkoholowy.
Był to także człowiek wielkiego serca, bezinteresownie pomagał innym, dzięki niemu zaistniał Edward Stachura, bardzo pomógł w karierze Jerzemu Dudzie-Graczowi i wielu innym twórcom.
Biografia Derlatki jest znakomicie napisana, świetnie oddaje czasy późnego PRL-u, z jednej strony pokazuje szarość codziennego bytowania, z drugiej bujne życie estradowe i artystyczne. Mamy też świetnie przedstawione ówczesne intensywne życie towarzyskie mocno zakrapiane alkoholem.