Do zakupu tej książki skusił mnie opis, który mimo że obszerny, jednak nie zdradza zbyt wiele co do fabuły. Okazuje się, że książka opowiada o przygodach młodej dziewczyny – Burej – która trafia do rzeczywistości łowców demonów. Nie tego się spodziewałam, ale nie powiem, żebym była rozczarowana.
Bura jest bardzo tajemniczą postacią. Kiedy ją poznajemy, nie znamy jej prawdziwego imienia, pochodzenia, a jedynie mniej więcej jej zamiary i cel, w jakim chciała dostać się do Miasta Samobójców. Tam trafia pod skrzydła Kapitana – dowódcy Posterunku żołnierzy zwalczających demony żerujące na ludzkich duszach lub zmuszające do samobójstw. Bura trafia do takiej właśnie grupy żołnierzy – bardzo specyficznego oddziału, złożonego z samych ciekawych osobistości i musi nauczyć się funkcjonować w nowej rzeczywistości i dogadać się z grupą, co nie okazuje się wcale takie łatwe.
Zakochałam się w bohaterach tej powieści – wszystkich razem i każdym z osobna. Sama Bura jest wyszczekana, niezależna, inteligentna, bystra i nie da się jej nie lubić. Zamieszanie, jakiego narobiła, wkraczając w, bądź co bądź, męski świat nie raz przyprawiało mnie o banana na twarzy. Jedyne zastrzeżenie – w pewnym momencie rzuciło mi się w oczy, że wydaje się zbyt idealna i tak naprawdę WSZYSTKO toczyło się wokół jej osoby, ale nie było tak źle.
Jako pierwszego polubiłam Klechę – za sutannę i styl bycia. Potem niesamowity Prince, który trochę stylem przypominał mi Magnusa Bane’a, chociaż nie używał brokatu. No i bardzo ciekawa postać Koshe. Ale ostatecznie kochałam już wszystkich! Ich relacje i warunki w jakich żyli, przypominały mi bardziej humorystyczną i niegrzeczną wersję załogi Nabuchodonozora z Matrixa xD Przy ich ciętych dialogach, docinkach i żartach, z czego wszystko wypadało tak naturalnie, nie raz parskałam śmiechem – świetna ironia i humor.
Było trochę akcji damsko-męskich, a nawet nie tak trochę, których jednak kompletnie nie można nazwać romansem. To jednak gdzieś w trakcie zdążyłam się pogubić w życiu miłosnym-niemiłosnym Burej i chociaż nie wszystko szło do końca po mojej myśli, co dowodzi tylko, że nie jest to kolejna romantyczna bajeczka, to w sumie jestem zadowolona jak autorka to wszystko rozwiązała.
Świat stworzony przez Agnieszkę Tomaszewską jest mroczny, brutalny i surowy - genialny. Zastrzeżenie mam takie, że przeczytałam chyba z dwa czy trzy razy fragment, w którym objaśniane są reguły nim rządzące i dalej nic nie rozumiałam. Albo trochę niejasno zostały przedstawione, albo ja miałam problemy ze zrozumieniem, ale to nie przeszkadza w czytaniu – całość nadrabia niesamowitym mrocznym klimatem. Strasznie podobało mi się kilka pomysłów autorki, takie jak chodzenie pionowo po ścianach, czy przemieszczanie się miasta nad Ziemią, stąd nigdy nie było wiadomo w jaki klimat się trafi albo kiedy będzie zachód słońca.
Fabuła nie jest skomplikowana w zasadzie bazuje głównie na przygodzie i akcji, a o te nie trzeba się martwić – cały czas coś się dzieje. Bardziej podobała mi się pierwsza połowa książki, kiedy Bura dopiero wdrażała się w tej świat, bo potem wszystko poszło w jednym kierunku – pomoc Burej, która zawsze wpakuje się w jakieś kłopoty, ale na koniec znów wszystko wróciło do normy i było super. Momentami trochę chaotycznie, zwłaszcza pod koniec, kiedy wyszły na jaw w sumie bardzo ważne sprawy.
Myślę, że książka przypadnie do gustu wszystkim, którzy gustują w niegrzecznych, ekscentrycznych bohaterach, mocnych dialogach i dużej dawce akcji, wrażeń i ironicznego humoru. Co mi przychodzi teraz do głowy, do czego porównać tą książkę… z bohaterów uśmiałam się jak przy „Siewcy wiatru” Kossakowskiej, a sam świat trochę w klimacie tego stworzonego przez Łukjanienko w „Patrolach”. Co więcej, zapowiada się kolejna część, po którą na pewno sięgnę! Polecam ;)