Gdy zajrzałam na stronę tej książki, niezwykle zdziwiło mnie, że ta wspaniała pozycja, tak naszpikowana emocjami nie ma jeszcze żadnej recenzji, że żaden z czytelników nie pokusił się na choćby krótką opinię na jej temat. To właśnie dodatkowo zmotywowało mnie do tego, by tę niepozorną, gdyż zaledwie 200 stronicową lekturę opisać.
Autor tej książki Philippe Labro najpierw pracował między innymi jako reporter, prezenter telewizyjny, dyrektor programowy, a w końcu wiceprezes stacji RTL, później wziął się za pisanie książek. Jednak liczne sukcesy literackie nie pomogły mu się uchronić przed depresją, którą następnie uczynił tematem swojej powieści pod tytułem „Tomber sept fois, se relever huit” (Upaść siedem razy i podnieść się za ósmym). wydanej w 2003 roku.
Philippe Labro w tej książce podjął niezwykle trudne literackie wyzwanie, a mianowicie spróbował odtworzyć historię życia własnej matki zwanej Netką, na podstawie jedynie jej nielicznych zapisków i strzępków opowieści, którymi niezwykle skromnie obdarowywała swojego syna. Netka miała wręcz mu za złe, że chciał poznać jej historię, denerwowała się w momencie, gdy zaczynał ją wypytywać lub gdy przy rozmowie wyciągał swój notatnik, by nie uleciały jego uwadze żadne z ważnych, wypowiedzianych przez nią słów.
Historia jego matki jednak nie należała do aż tak zwykłych i nudnych jak ona sama uważała. Dowiadujemy się przede wszystkim, że Netka i jej brat byli dziećmi z nieprawego łoża, co w początkach dwudziestego wieku było powodem do hańby zarówno ich rodzicielki jak i piętnem dla samych dzieci. Jednak by tego było mało, matka poniekąd ich porzuca, pozostawiając w coraz to innych szkołach „z internatem”. Pozostawionym samym sobie, skazanym na łaskę innych osób, dzieciom nie było wcale łatwo. Dodatkowo jeszcze o ile brat Netki został adoptowany przez kobietę, u której przebywali, to ona nie, co przysparzało jej dodatkowego wstydu w szkole.
Zaznała dopiero spokoju, gdy poznała swojego męża, mężczyznę o 20 lat starszego jednak dla niej idealnego w każdym calu. To właśnie oni razem pomagali w ratowaniu Żydów w czasie II wojny światowej, ukrywając ich pod swoim dachem. Za to zostali oboje po latach odznaczeni medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.
Myślę, że autor mimo tego trudnego zadania, jakim jest sklejenie historii ze zrywek pamięci, poradził sobie idealnie. Jego krótka powieść jest tak naładowana emocjami, że człowiek w pewnych momentach ma wręcz ciarki, gdy on, syn Netki opowiada o niej, podkreślając jej zwykłość a zarazem niezwykłość jako kobiety i matki. Pisał o niej że jest wspaniała, jednak zawsze starannie dobierając słowa, gdyż jak sam napisał:
"To określenie [wspaniały] tak się zdewaluowało, że zawsze się waham przed jego użyciem. W dzisiejszych czasach wszystko jest wspaniałe: byle film, byle książka, byle przedstawienie teatralne, byle wyczyn sportowy, byle piosenka, byle ciasteczko, byle kurtka puchówka, o ile jest wystarczająco lekka… Wszystko jest arcydziełem, wszystko jest wspaniałe, genialne fantastyczne. (…) Ludzie zapomnieli co znaczy „wspaniały”, a to powinno być coś pięknego, przepysznego, zadziwiającego swoją wyjątkowością.".
Serdecznie polecam wszystkim tę powieść, przede wszystkim, by zobaczyć jak pięknie, a zarazem ze smakiem i niewymuszoną skromnością można pisać o osobie dla siebie najbliższej… czyli własnej matce.