Są książki, do których czasem wracamy. Niezależnie od tego czy przez sentyment, czy z sympatii. W moim przypadku ponowne sięgnięcie po
"Cinder" Marissy Mayer było powrotem z sympatii oraz poniekąd również z sentymentu - to właśnie ta książka była początkiem mojej miłości do retellingów baśni. Został on (ten mój powrót) przyspieszony przez spotkanie
Stalowych Czytaczy, na które mieliśmy zaplanowaną dyskusję właśnie o tej książce.
Tak jak już wspomniałam powyższa powieść jest retellingiem baśni. Jest to historia Kopciuszka w dość futurystycznej wersji. Autorka zabiera nas do Nowego Pekinu, w którym żyje tytułowa bohaterka. Na świecie szaleje śmiertelna zaraza, a bezlitośni Księżycowi śledzą wydarzenia na ziemi, czekając na okazję, która pozwoli przejąć im władzę na Ziemi.
Cinder jest uzdolnionym mechanikiem, jednak na jakość jej życia wpływa fakt, że jest cyborgiem. To powoduje, że w swojej społeczności spotyka się z niechęcią i dyskryminacją, ponieważ należy do obywateli drugiej kategorii. Jej przeszłość jest owiana tajemnicą, a macocha Cinder darzy ją dozgonną nienawiścią oraz wini ją za chorobę przyrodniej siostry. Jednak w pewnym momencie jej życie odmienia się za sprawą księcia Kaia, przez co dziewczyna wpada w sam środek międygwiezdnych intryg. W pewnym momencie nasza główna bohaterka musi wybrać między lojalnością wobec swojego władzy i kraju a pragnieniem wolności.
Kiedy czytałam po raz pierwszy tą historię bardzo przypadła mi do gustu. Wtedy potrzebowałam właśnie takiej lekkiej i niewymagającej lektury, przy której nie będę musiała się wysilać. Dlatego też, gdy już zdecydowałam się na powrót po latach to miałam wobec niego ogromne oczekiwania. I faktycznie powyższa powieść okazała się być świetną rozrywką. Jednak tym razem do powyższej książki podeszłam dużo bardziej krytycznie, a co za tym idzie jej treść bardzo mnie zaskoczyła.
To co mi się podobało to pomysł na nową wersję baśni, świat oraz głównego antagonistę (i bynajmniej nie jest nią macocha Cinder). Jednakże ze zdziwieniem odkryłam, że cała ta historia jest dużo bardziej banalna i przewidywalna niż to pamiętałam.
Zacznijmy od relacji Cinder i księcia Kaia.
Tych dwoje poznaje się w warsztacie Cinder, kiedy to Kai przychodzi do niej w sprawie naprawy swojego androida. Książę zauroczył się dziewczyną praktycznie od razu i niebawem zaprasza ją na bal. Odniosłam wrażenie, że książę zachowuje się jak chłopczyk z ludu, który dopiero co wkracza w okres dojrzewania i tak naprawdę myśli tylko jedną częścią ciała - z tą tylko różnicą, że jest to ubrane w romantyczną i naiwną historię. Kai myśli o Cinder tylko w kontekście balu, jakby interesowało go tylko, aby pokazać się z nią wśród ludzi i zagwarantować sobie spokój od innych dziewczyn walczących o jego uwagę. No i, żeby nie było, że ceni ją tylko za wygląd co jakiś czas stwierdza, że jest najlepszym mechanikiem w okolicy - tak jakby to była jedyna jej zaleta.
To wszystko sprawiło, że odniosłam wrażenie, że cała relacja Cinder i Kaia jest mocno naciąganą wydmuszką, za którą nic nie idzie. W końcu przez większość powieści ona do niego wzdycha, a on usiłuje zaprosić ją na bal - zadziwiające jest to, że w ich relacji niewiele więcej się dzieje.
Ochrona kraju i rodziny królewskiej.
Miałam wrażenie, że autorka w budowie całej tej historii zapomniała o uwzględnieniu obronności nie tylko Wschodniej Wspólnoty, ale również Ziemi. W całej tej historii praktycznie nie ma wzmianki o żadnym wojsku czy służbach specjalnych Ziemian. To zadziwiające, że wszystkie wspólnoty, które zawiązały się po IV wojnie światowej ufają sobie na tyle, że nie mają wojsk i uzbrojenia - a przynajmniej nigdzie o tym nie wspomniano. Odniosłam wrażenie, że autorka wszystko oparła na dyplomacji, która i tak mocno kuleje.
Poza tym przynajmniej kilkakrotnie wspomniano o tym jak duże zagrożenie stanowi królowa Księżycowych. Jednak w kontekście konfliktu z ludem z Księżyca nadal mowa jest tylko działaniach dyplomatycznych. Zero uzbrajania się i szkolenia wojsk czy chociażby agentów specjalnych wykrywających Kiężycowych ukrywających się na ziemi - tak jakby postawiono wszystko na jedną bardzo marną kartę. Naprawdę zadziwiające.
Dodatkowo jeżeli chodzi o ochronę księcia Kaia...no cóż. Ona leży i kwiczy tak samo mocno jak obronność zarówno Wschodniej Wspólnoty, jak i Ziemi. Aż dziw, że chłop się uchował. Kai - pomimo całego tego zamieszania, które dzieje się wokół wszędzie łazi sam. To znaczy niby w największej konspiracji, ale nadal hasa samopas jak zwyczajny nastolatek. I niby wspomina, że ochrona zawsze wie gdzie jest, ale nigdy nic nie zagroziło jego bezpieczeństwu - nawet najmniejsze zamieszki czy atak jakiegoś wrogo nastawionego poddanego.
A skoro jesteśmy już przy księciu Kaju to przyjrzyjmy mu się nieco bliżej...
Kai jest najważniejszą osobą we Wschodniej Wspólnocie - szczególnie po śmierci jego ojca. Dodatkowo można się domyśleć, że jest jedynym dzieckiem swojego ojca, a co za tym idzie jedynym dziedzicem oraz następcą tronu. Mimo to tak jak wspomniałam wyżej sam wybiera się na eskapady po mieście (a przynajmniej tak można wywnioskować z tekstu) i na to wygląda, że dobrze je zna, skoro odnajduje stragan mechanika w jakiejś małej uliczce miasta. Pałacowa ochrona i doradcy księcia się nie mieszają w jego sprawy, zatem książę właściwie robi co chce, czyli chadza swoimi drogami i niewiele przejmuje się sprawami swojego kraju. Mam wrażenie, że Kai na wszystko reaguje doraźnie, a co za tym idzie oddaje odpowiedzialność za swoich poddanych innym ludziom - a to samo w sobie jest ryzykowne i umożliwia wszelakie machlojki i działania na niekorzyść jego państwa, na którym podobno mu zależy.
Poza tym, że mimo tego, iż książę ma wiele zalet to momentami wykazuje się ignorancją i brakiem spostrzegawczości. Dziwi go chociażby fakt, że w jego królestwie mogą przebywać księżycowi zbiedzy. I tu znów nasuwa mi się pytanie - gdzie są jakiekolwiek służby czy ktokolwiek, kto miałby pod kontrolą to co dzieje się we Wschodniej Wspólnocie? Dodatkowo odniosłam wrażenie, że Kai w ogóle nie odebrał jakiejkolwiek edukacji i nie był przygotowywany do roli cesarza. Uważam tak dlatego, że odniosłam wrażenie, że zdaje się być zagubiony w swoim świecie - tak jakby na jego miejscu postawić randomowego poddanego z Wschodniej Wspólnoty, który ledwo orientuje się w polityce swojego kraju.
W tym wszystkim jest jeszcze coś co mnie mocno zadziwia. A mianowicie jego żałoba po ojcu. Ja wiem, że musiał dość szybko się pozbierać i zmierzyć z rzeczywistością. Ale Kai nieobecność ojca zauważa tylko przy pustym stole lub w momencie, w którym musi zająć jego miejsce w trakcie konferencji z innymi przywódcami. Tak to szlaja się po pałacu lub mieście. W tym wszystkim nie było żadnej refleksji...chociażby o tym, że Kai żałuje, że jego ojca już nie ma i nie może go spytać o radę czy coś w tym stylu. A szkoda, bo myślę, że takie rzeczy dodałyby księciu nieco więcej charakteru i nie byłby taki papierowy.
Pandemia
W tej historii cała ta epidemia właściwie nie ma większego wpływu na to jak funkcjonuje społeczeństwo. Jak dla mnie zarażenia są dość randomowe i właściwie nie wiadomo jak ta choroba się przenosi. Dodatkowo poza szukaniem leku na chorobę to nie zostają podejmowane żadne inne działania - żadne obostrzenia, czy cokolwiek, co mogłoby przynajmniej ograniczyć rozprzestrzenianie się choroby, która podobno jest bardzo zaraźliwa. No, ale nic w końcu bal na dworze oraz festiwal w mieście są ważniejsze.
Nastroje społeczne.
Odniosłam wrażenie, że społeczeństwo nic nie robi sobie zarówno z pandemii, jak również realnej groźby kosmicznej wojny wiszącej gdzieś w powietrzu. Obecność księżycowej królowej na dworze i to przez dłuższy czas jakby nie wzbudza żadnych podejrzeń i poza jedną maleńką demonstracją właściwie nie dzieje się nic... A jedyne o czym myślą ludzie to zbliżający się bal, który ma mieć miejsce na dworze. Normalnie istna oaza szczęśliwości i kraj dobrobytu.
~*~
Jak widzicie mam dość sporo zastrzeżeń co do historii i postaci wykreowanych przez autorkę. I szczerze mówiąc to sama się dziwię, że tak dobrze czytało mi się tę książkę. Myślę, że w tym przypadku kupił mnie pomysł na fabułę i lekki styl autorki. Z ciekawości sięgnę również po kolejne części tej serii - tym bardziej, że mam je już na półce. Jednakże w moim przypadku będzie to raczej coś w stylu guilty plasure niż sięganie po daną książkę dlatego, że jest doba lub podejmuje temat, który mnie interesuje.