Ludzie lubią opowieści mieszające różne składnik znanego świata realnego i wydumanego – animizacje, antropomorfizacje czy deifikacje. Łatwo o taki wyjątkowy status mitotwórczy osobom, które zrobiły coś ponadprzeciętnego, co rezonuje przez stulecia. Ponieważ w starożytności było się kimś, jeśli zmusiło się innych do akceptacji tego roszczenia jako faktu, to zdobywcy militarni okrywali się chwałą i szacunkiem w zasadzie wbrew współczesnym prawom człowieka, czyli przemocą. Filip i Aleksander, królowie macedońscy, zdominowali swoją epokę dzięki wyjątkowym cechom, które nieustępliwie i z dużym szczęściem przekuwali w rzeczywistość realizując własne plany dominacji. Najnowsza książka Adriana Goldsworthy'ego „Filip i Aleksander. Królowie i zdobywcy” to próba zwartego i popularnego opisania życia polityczno-wojskowego obydwu władców bez odautorskiej oceny – same fakty i mechanizmy budujące ich rozpoznawalność dziejową. Syn doczekał się przez ponad dwa milenia całej biblioteki opracowań, zaś kwerenda życia Filipa II, jak we wstępie historyk stwierdza, jest nieproporcjonalnie uboga. W tym sensie jego propozycja książkowa jest ofertą wypełnienia tej luki. Śledząc kolejne podboje Argeadów, przy okazji dostajemy trochę ciekawej polityki polis greckich w IV wieku p.n.e. i struktury administracyjno-wojskowej upadającej Persji. Jest otwarty problem nowej archeologii i trzech grobowców oraz kilka stron o dziedzictwie hellenistycznym w Azji i Egipcie. Goldsworthy to specjalista od wojskowości rzymskiej i nieco chyba na tym ucierpiała opowieść - dość sztywna i zaledwie ‘poprawna historycznie’, do tego słabo zakotwiczona w realiach wychodzących poza panoramę Morza Egejskiego. Książka wypadła trochę poniżej oczekiwań, szczególnie w porównaniu do wcześniejszych prac autora przetłumaczonych na język polski.
Elementy chaosu, które zaburzyły czytanie, dotyczą przyjętej formy wypełnionej formalną treścią. Wyliczanki kolejnych wojen Filipa, przewijające się rokowania, nazwiska emisariuszy, przemarsze i zasadzki – to główne fakty, bez których nie dałoby się zbudować narracji, bo inne nie przetrwały po dziesiątkach stuleci. Nieunikanie dopowiadania faktów narracją z luk badawczych pomogłaby nieco zamortyzować rwaną początkowo opowieść. Na szczęście z drugiej strony, historyk bardzo ciekawie odmalował stan zamętu greckich polis w okresie po dominacji Aten, Sparty i Teb, gdy wojna stanowiła składową normalnej polityki – zdobyć przewagę kosztem innych regulując mniej lub bardziej zawinione krzywdy z wiekami odkładane w pamięci pełnej sąsiedzkich niesnasek. Do tego specyficzna rola Macedonii i jej królów, traktowanych jako ‘pól-barbarzyński naród z północy aspirujący do wyższej kultury’, mieczem i intrygami budujących szacunek i strach w greckich polis. Sytuację na Bałkanach w momencie chwały Filipa II po bitwie pod Cheroneą, autor podsumował bardzo jednoznacznie (str. 234):
„Żaden przywódca polis, który osiągnąłby taką potęgę, nie spoczywałby na laurach, tylko parłby do jeszcze silniejszej dominacji. Rywalizacja o chwałę i pozycję nie ma końca; równie naturalne u innych były niechęć wobec zwyżkującej kariery Macedończyka oraz postrzeganie jego rosnącej mocy jako umniejszanie własnej.”
Wyprawa azjatycka Aleksandra wypełnia książkę większą liczbą wymiarów, barwy i odcieni, skoro źródła opiewające pogoń za Dariuszem III pozwalają na taką ciekawszą opowieść. Tu z kolei historyk musiał dokonywać sporo przeskoków, choć jednocześnie starał się oddać skalę przedsięwzięcia, przypominać wielomiesięczne procesy pozornego spokoju i rutyny, nawet jeśli były powieleniem wielu wcześniejszych aktywności– podjazdy, oblężenia, strategiczne decyzje, negocjacje z satrapami, logistyka i tabor – wszystko to w zasadzie dowodzi unikatowości przedsięwzięcia, skali planów, pomysłowości i narkotycznej potrzeby spełnienia się króla w kolejnym zwycięstwie. Tony kosztowności, niewola kobiet i dzieci, akty łaski i srogi gniew wobec zdrajców – to motyw przewodni wojny starożytnej; wyjątkowa była skala planów i marzeń Macedończyków.
To, co zadziwiające w wyprawie Aleksandra w nieznane, to bezgraniczne zaufanie wojskowych-obywateli macedońskich, którzy długie lata nie widzieli rodzin, docierali na skraj znanego im świata, przeprawiali się przez Hindukusz i Indus bez szemrania. Przy okazji zaledwie pojawiło się kilka ‘strajków’ (str. 444). Karność, wiara w sukces, wizja bogactwa i upragnionej emerytury w odległej Macedonii – to tysiące podkomendnych króla motywowało do działania. Nieco ‘płaska opowieść’ z kolejnymi działaniami nabierała dynamizmu, choćby karkołomne i wieloetapowe oblężenie Tyru (str. 312-325) czy nieustępliwość w zdobywaniu miast podobno nie do zdobycia (np. góra Aornos niemal na styku Karakorum i Himalajów) – to piękne opowieści niemal gotowe na filmowy scenariusz!
Goldsworthy podkreślając wyjątkowość przedsięwzięcia Aleksandra Macedońskiego, stara się oszczędnie formułować wnioski uogólniające, raczej szuka konkretnych przykładów, które pozwolą czytelnikowi na wyrobienie sobie zdania. Jest detal codzienności, ale i geopolityczna układanka ludów, armii, uwarunkowań geograficznych. Bez wątpienia Aleksander III na realia współczesne był mordercą, choć potrafił docenić lojalność i wybaczać samowolki, jednocześni surowo każąc za przemoc seksualną, co było na tamte czasy na tyle wyjątkowe, że starożytni historiografowie o tym wspominali. Sama końcówka książki urywa się zbyt szybko. Oczekiwałem więcej komentarza o krótko- i długofalowym dziedzictwie podbojów macedońskich. Epilog to również zbiór oczywistych sformułowań, o których należy pamiętać zagłębiając się w odległą przeszłość (na przykład poprzez wielkich dramaturgów greckich) z próbą odwzorowania tamtego świata na nasze subiektywne odczytanie ich rzeczywistości (str. 504):
„Oni żyli w świecie, w którym rolą silnych było połykać słabszych zawsze i wszędzie, jeśli tylko mogli to zrobić. Demokratyczne Ateny nie bardziej miłowały pokój i nie poczynały sobie mniej egoistycznie i bezlitośnie w stosunkach międzypaństwowych niż Macedończycy i to samo trzeba powiedzieć o całej reszcie przywódców i polis. W świecie drapieżników Filip i Aleksander odnieśli znacznie większe sukcesy niż inni, ale pod względem postępowania niczym szczególnym się nie wyróżniali.”
„Filip i Aleksander” to dobra książka, która jednak nieco męczy budową zdań, szczególnie na początku. Na szczęście końcówka jest prawie tak dobra, jak historie zaprezentowane w wyżej ocenianych przeze mnie publikacjach historyka. W tej autor chyba przesadnie wycofał się z komentowania aktualnej sytuacji, oferując czytelnikowi natłok detali, nazwisk, miejscowości. Na plus należy zaliczyć dwie kolorowe wkładki (z rekonstrukcją twarzy jednookiego Filipa na podstawie kości z Grobowca II odkrytego w Werginie greckiej w 1977). Są mapki, plany kilku bitew i przypisy. Bardzo przydatny jest indeks osób i nazw geograficznych dodany w polskim tłumaczeniu (duży plus, szczególnie że wersja elektroniczna angielska tego dodatku nie zawiera). Do tego rozpisano w nim na kilku stronach tytułowych bohaterów pod konkretnymi kątami, by dzięki indeksowi móc sprawniej wracać do opisu ich fizjonomii, relacji z kobietami, itd. Być może książkę oceniłbym wyżej, gdyby nie wysoko postawiona poprzeczka przez wcześniejsze teksty Goldsworthy’ego o historii Rzymu.
DOBRE z małym plusem – 7.5/10