Czasem chciałabym móc cofnąć się w czasie. We wtorkowy poranek przysiąść w kąciku w oksfordzkim pubie „Pod Orłem i Dzieckiem” i słuchać. Słuchać członków Klubu Inklingów* czytających na głos fragmenty „Opowieści z Narnii” czy „Władcy Pierścieni”, spierających się na temat autorskich inspiracji, brnących w dygresje, a nawet wędrujących po interpretacyjnych manowcach. Dlaczego tak nietypowo zaczynam recenzję? Otóż „W poszukiwaniu króla” Davida C. Downinga jest takim sfabularyzowanym wehikułem czasu: główni bohaterowie Laura i Tom mają okazję nie tylko przysłuchiwać się rozmowom J.R.R. Tolkiena, C.S. Lewisa i Charlesa Williamsa, ale także w nich aktywnie uczestniczą. A cała historia przedstawia się następująco:
Na początku 1940 roku, w okresie „dziwnej wojny”, Tom McCord, świeżo upieczony absolwent Uniwersytetu Kalifornijskiego, przyjeżdża do Wielkiej Brytanii zebrać materiały do przewodnika o miejscach związanych z legendą o królu Arturze. Jest umówiony na spotkanie z C.S. Lewisem, ale przedtem postanawia przejrzeć „Alegorię miłości” jego autorstwa. W księgarni, całkiem przypadkowo, spotyka Laurę Hartman, także Amerykankę, która również zainteresowana jest tą książką. Kolejne przypadkowe spotkanie tych dwojga na wykładzie Charlesa Williamsa owocuje bliższą znajomością: Laura poszukuje wytłumaczenia własnych, niezwykle plastycznych snów. Wkrótce wspólne niewinne podążanie śladami króla Artura przeradza się w poszukiwanie równie legendarnego artefaktu: Włóczni Przeznaczenia.
Po pierwsze i najważniejsze: przed czytelnikiem staje pytanie, z jaką książką ma do czynienia. Czy jest to kolejna, sensacyjna, wzorowana na „Kodzie Leonarda da Vinci” pozycja, w której członkom Klubu Inklingów przeznaczone jest grać pretekstowe role marketingowych ozdobników? Czy też jest to sfabularyzowana wersja opowieści o Klubie Inklingów, w której wątek poszukiwawczo-sensacyjny został potraktowany jedynie jako spoiwo tej historii? Oczywiście, ostateczna ocena należy do czytelników. Osobiście skłaniam się ku tej drugiej ewentualności, fragmenty stanowiące relacje z dyskusyjnych spotkań angielskich intelektualistów, z których sylwetki co najmniej dwóch są znane każdemu fanowi fantastyki, wydają mi się znacznie ciekawsze niż sensacyjna strona poszukiwań Laury i Toma.
Jak prezentuje się całość? Cóż, to nie jest kalka książek Dana Browna, poszukiwania Laury i Toma przedstawione są jedynie z ich punktu widzenia, działań i istnienia rywali czytelnik może się jedynie domyślać, że o policyjnym czy kontrwywiadowczym śledztwie nie wspomnę. W efekcie w książce brak atmosfery rywalizacji naglącej do jak najszybszego rozwiązania zagadki, brak także wskazania jakiegoś nieprzekraczalnego punktu w czasie determinującego zwycięstwo Dobra, a pojawiające się w rozstrzygającej scenie postaci wywołują w pierwszej chwili zdumienie: jak to? skąd oni się tam wzięli? to jednak było jakieś śledztwo? Wbrew pozorom trudno uznać to za wadę – autor posłużył się świetnie znanym schematem konstrukcyjnym, jednak pozwolił mu istnieć jedynie domyślnie, tak aby nie przysłaniał głównego tematu książki: rozmów z Inklingami.
Nie jest to również powieść stricte historyczna, na to zbyt mało w niej scenograficznego tła epoki i charakterystyk postaci drugiego planu. Przywołane przez Dawida C. Downinga informacje na temat króla Artura, świętego Graala czy włóczni Longinusa to standardowy zestaw legend naszej kultury – żadna z nich nie błyszczy nowością, żaden szczegół nie jest przełomowy; żadna też nie stanowi podstawy do budowania kolejnej, pseudonaukowej teorii. Za to niezmiernie interesujące jest, w jaki sposób opowiadają o nich Inkingowie, jak interpretują mit, w jaki sposób w ich oczach pozorny drobiazg urasta do roli elementu kluczowego, zwornika opowieści.
I na koniec ostatnia kwestia. Oczywistym jest, że po spotkaniach Inklingów nie pozostały żadne nagrania, ani protokoły. Klub był tworem nieformalnym, w posiedzeniach mógł uczestniczyć każdy, czyja obecność została zaakceptowana przez pozostałych uczestników. Poza fragmentarycznymi relacjami o często anegdotycznym charakterze, nie istnieją kompletne stenogramy tych dyskusji. Skąd zatem autor wiedział, co i – przede wszystkim – jak napisać? Odpowiedź jest bardzo prosta: licentia poetica, podbudowana zamieszczoną na końcu książki obszerną listą źródeł, z których pochodzą niektóre cytaty. W przypadku wypowiedzi C.S. Lewisa zadanie było ułatwione: według jego bliskiego przyjaciela, zdania z zachowanych listów mają niemal taki sam kształt, jak frazy używane przez niego na co dzień, w języku mówionym.
„W poszukiwaniu króla” to przede wszystkim opowieść o Inklingach, sfabularyzowana próba ocalenia od zapomnienia legendarnego klubu literackiego, wskazania niektórych inspiracji twórczych jego członków, ale nade wszystko – próba ukazania trzech najsłynniejszych Inklingów jako żywych ludzi. I to zadanie książka spełnia bardzo dobrze, stanowi znakomity punkt wyjścia zachęcający do zgłębiania tematu. Ilość informacji literaturoznawczych jest w niej mniejsza niż w niejednej biografii lub opracowaniu krytycznym i są one podane w przystępny, nienużący czytelnika sposób. A osoby zainteresowane bardziej szczegółowymi opracowaniami, mogą dalsze lektury wybrać z obszernej bibliografii, uwzględniającej także ich polskie wydania.
* Nieformalna grupa oksfordzkich intelektualistów, spotykająca się we wtorkowe poranki lat 30. i 40. ubiegłego wieku na pisarsko-poetyckich dyskusjach, podczas których odczytywali własne, powstające właśnie prace.
Recenzja ukazała się 2011-06-24 na portalu katedra.nast.pl