Od kilku dni zadaję sobie pytanie: co mnie skusiło do sięgnięcia po tę książkę? i tak sobie myślę, że przede wszystkim tytuł. Pomyślałam, że niewiele wiem o dalekim wschodzie, o potężnym państwie jakim są Chiny. Na dodatek gdy dowiedziałam się, że Ballard opisuje tam własne przeżycia w czasie II wojny światowej, zainteresowanie wzrosło, ponieważ nie orientuje się jak wyglądała wojna na drugim krańcu świata. Wciąż uczymy się, piszemy i oglądamy filmy o wojnie w Europie, natomiast stosunkowo mało informacji posiadamy na temat poczynań wojsk alianckich i japońskich w Chinach właśnie. To był główny powód sięgnięcia po "Imperium Słońca" - czy jednak okazał się wystarczający...??
Już od pierwszych stron drażniła mnie narracja - losy głównego bohatera, chłopca imieniem Jim, opisane z trzeciej osobie liczby pojedynczej. W każdym akapicie liczyłam na bezpośrednią opowieść bohatera, ale się nie doczekałam. Być może czytałam ostatnio zbyt dużo historii wojennych opowiadanych przez małych chłopców ("Dziecko Noego", "Chłopiec w pasiastej piżamie" itp.) i stąd przyzwyczajenie do tego typu narracji.
Przejdźmy może do pozytywnych aspektów tej powieści. Dowiedziałam się wielu ciekawych informacji na temat przebiegu II wojny światowej na Dalekim Wschodzie i z tego naprawdę się cieszę. Sporo ważnych informacji było jednak przedstawione (chyba) tak, jak rozumiał to Jim, a więc nie do końca wyjaśniono co i kiedy się działo. Uważam to za małe niedociągnięcie, skoro bowiem tworzymy narratora - obserwatora, to niech wyjaśnia i opisuje po kolei wszystko, co dzieje się podczas trwania akcji. Pewnie dlatego tak bardzo raził mnie brak narratora w pierwszej osobie. A czego dokładnie się dowiedziałam?
Opisze tylko to, co najbardziej mnie zainteresowało. Wiadomo przecież, że wojna zmienia każdego człowieka, którego spotka na swej drodze, zwłaszcza oddzielonego od rodziców i zdanego na własne siły 11-letniego chłopca. Ale, co ciekawe, obozy dla obcokrajowców zakładane przez Japończyków uważam za przyjaźniejsze człowiekowi niż obozy niemieckie czy rosyjskie. Oprócz skąpych racji żywnościowych i szerzących się chorób nic nie zagrażało życiu tamtejszych mieszkańców. Nie pracowali, zakładali grupy teatralne, handlowali, przekradali się poza obóz w poszukiwaniu jedzenia. Ale - co najciekawsze - nie mieli najmniejszej ochoty opuszczać obozu Lunghua, w którym znajdowali się przez 4 lata wojny (Japonia włączyła się do wojny w 1941 roku). Tam było im dobrze, znali się, tworzyli społeczności, choć nie pałali do siebie miłością czy przyjaźnią. Wszyscy traktowali swych towarzyszy jak rywali, mimo to nie wyobrażali sobie innego funkcjonowania w tej sytuacji.
Jim bardzo dobrze odnajdywał się w obozie, zdobywał liczne znajomości, w zamian za różne drobne usługi otrzymywał od dorosłych dodatkowe porcje jedzenia. Czuł się bezpiecznie, ale odkrył to dopiero w momencie zakończenia wojny, gdy obóz został rozwiązany, a więźniowie nie wiedzieli co z sobą zrobić (nie wiedzieli też, ze wojna się skończyła). Jim nie potrafił znaleźć sobie miejsca wśród pól ryżowych i wciąż wracał do obozu. Nawet po powrocie do rodzinnego domu czuł się obco i nie potrafił już określić, co jest dla niego w życiu najważniejsze.
Przyznam szczerze, że strasznie długo czytałam tę książkę. Trochę się nią też zmęczyłam. Tematyka II wojny światowej przestaje być dla mnie interesująca i na pewno nie sięgnę w najbliższym czasie po tego typu powieści. Kto nie czytał jeszcze "Imperium Słońca" ten może sięgnąć po tę lekturę, aczkolwiek nie zmuszam i nie namawiam. Mam tylko nadzieję, że film stworzony na podstawie książki Ballarda okaże się ciekawszy.