W dwunastu dystryktach należących do państwa Panem, powstałego na ruinach dawnej Ameryki Północnej, nic nie budzi większego lęku niż Głodowe Igrzyska. Bo co musi czuć osoba, której dziecko, siostra, brat, chłopak albo dziewczyna, zostaje wyznaczona do walki na śmierć i życie z 23 innymi uczestnikami w wieku od 12 do 18 lat? Z pewnością dla większości z nich tragedią byłoby, gdyby to oni znaleźli się na z góry przegranej pozycji. Niewielu ludzi zachowałoby się jak Katniss, która z miłości do siostry zgłasza się zamiast niej do udziału w igrzyskach. Odważna dziewczyna musi zmierzyć się z silniejszymi od siebie przeciwnikami, często od dzieciństwa szkolonymi po to, by zabijać. A także z chłopcem, który uratował jej życie. Czy miłość może być sposobem na przetrwanie?
Gdy już znajdą się na arenie wszystkie chwyty są dozwolone. Zabijaj albo giń to właściwie żaden wybór. Nikt nie zamierza się poddawać. Każdy ma w swoim dystrykcie rodzinę, która na niego czeka, kibicuje ze wszystkich sił i będzie opłakiwać w razie śmierci. Trzeba więc walczyć, aż nie zginą wszyscy z wyjątkiem tego jednego zwycięzcy, dopóki okrutna gra się nie skończy. Cały jej przebieg jej przez kilka tygodni transmitowany na żywo w telewizji całego państwa, każdy krok trybuta jest śledzony przez kamery, każde słowo nagrywane i znane wszystkim mieszkańcom państwa Panem, każda śmierć jest wyłącznie kolejną atrakcją dla widzów.
Owe Głodowe Igrzyska to symbol nieograniczonej władzy Kapitolu, zarządzającego wszystkimi dystryktami i trzymającego w ręku ludzkie istnienia, gdzie nieznane jest pojęcie wolności słowa. To przypomnienie, że istniejąca sytuacja nigdy się nie zmieni, że ludzie nadal będą pracować ponad siły, żeby potem umierać z głodu. To ostrzeżenie, że karą za nieposłuszeństwo jest śmierć, a zdarzenie sprzed lat, gdy trzynaście dystryktów zbuntowało się przeciwko Kapitolowi, nie może się powtórzyć. To ofiara z ludzkich istnień.
„Igrzyska Śmierci” to powieść antyutopijna, pierwsza część trylogii autorstwa Suzanne Collins, twórczyni cyklu „Underland Chronicles” oraz bajek, opowiadań i programów telewizyjnych dla dzieci. Pisarka wraz z rodziną mieszka w Connecticut.
Akcja „Igrzysk Śmierci” toczy się bardzo szybko, ciągle dzieje się coś nowego, czytelnik nie ma czasu na nudę. Sytuacja zmienia się diametralnie, przynajmniej od chwili, gdy rozpoczyna się walka na arenie. A jednak czegoś mi brakowało, mianowicie uczuć. Więcej wiemy o tym, co dzieje się w opisywanym świecie niż w głowie bohaterki. Jednak po skończeniu lektury i długich przemyśleniach, doszłam do wniosku, że o to właśnie chodzi. „Igrzyska Śmierci” są pozbawione wszechobecnego w dzisiejszych czasach patosu. Katniss nie zachowuje się jak skrzywdzona przez los dziewczyna, która na każdej stronie książki będzie się nad sobą użalać, obnosić ze swoją rozpaczą, bezradnością i samotnością w świecie, gdzie stawką jest jej życie. Na kartach powieści Suzanne Collins nie znajdziemy złotych myśli, którymi raczyłaby nas główna bohaterka. To mądra dziewczyna, wie co jest naprawdę ważne. Ma w sobie siłę, by się nie poddawać, godnie przyjąć to, co ją czeka i w głębi serca, pomimo otaczającego ją zła, pozostać tą samą osobą. Przede wszystkim jednak kieruje nią miłość. Za wszelką cenę stara się nie zawieść ludzi, których kocha. Lektura skłania czytelnika do przemyśleń: ”Czy to, co zostało przedstawione jako literacka fikcja, aby na pewno nią jest ?”
Chciałabym móc napisać, że „Igrzyska” bawią i wzruszają. Ale to nie byłaby prawda. O tej historii można powiedzieć wiele. Owszem: szokuje, przeraża, skłania do refleksji, niekiedy doprowadza do łez. Ale na pewno nie bawi. To opowieść o okrucieństwie, śmierci, woli przetrwania i walce ze złem.
„Igrzyska Śmierci” polecam czytelnikom zainteresowanym powieściami przedstawiającymi katastrofalną wizję przyszłości i na długo zapadającymi w pamięć. Bo do takich powieści „Igrzyska” należą. Warto przeczytać.