Gdy przeczytałem komentarz z pisma Chicago Sun, gdzie napisano, że cykl „Igrzysk Śmierci” może ubiegać się o koronę po „Harrym Potterze”, nieco się przestraszyłem. Przebrnąłem przez cztery tomy Harry’ego i żaden mi się nie spodobał zbytnio. W mojej głowie krążyła więc myśl: „co się stanie, jeżeli jest to podobny przypadek?”. Na całe szczęście moje obawy były płonne. Oba cykle mają wspólne chyba tylko osoby nastoletnich bohaterów. „Igrzyska Śmierci” zdołały przykuć mnie skutecznie do swoich kart i nie wypuszczać aż do ostatniej strony.
Katniss Everdeen jest szesnastolatką, mieszkającą wraz z mamą i młodszą siostrą w najbiedniejszym Dwunastym Dystrykcie państwa Panem. Kraj ten powstał na gruzach dawnej Ameryki Północnej. Akcja więc rozgrywa się w odległej przyszłości. Nie oznacza to, że dzięki temu dziewczyna żyje w dobrobycie. Wszelkie udogodnienia dostępne są dla tych, którzy mogą sobie na to pozwolić, czyli mieszkańców Kapitolu oraz nielicznych mieszkańców bogatszych dystryktów. Katniss musi więc polować z łukiem na zwierzęta (nie jest to oczywiście legalne), samochodem nigdy nie jeździła, a głód co i rusz zagląda jej rodzinie w oczy.
Pech sprawia, że siostra Katniss, Prim, zostaje wylosowana do przymusowego wzięcia udziału w Głodowych Igrzyskach. Do imprezy tej wybiera się po jednej dziewczynie i chłopaku z każdego dystryktu w wieku od dwunastu do osiemnastu lat. Łącznie jest więc ich dwudziestu czworo, a zwycięzca może być tylko jeden. W czym więc problem? Igrzyska te to mordercza walka na śmierć i życie. Od momentu wybrania uczestników „zawodów” wszystkie ich ruchy nagrywane są kamerami. Każdy obywatel państwa ma obowiązek oglądać te Igrzyska w telewizji bądź na specjalnych telebimach. Katniss, nie mogąc pogodzić się z losem, zgadza się zastąpić siostrę, czym rozpoczyna rozpaczliwą walkę o przetrwanie.
Brzmi znajomo? W „Igrzyskach Śmierci” można doszukać się wielu rzeczy, z których Suzanne Collins czerpała inspiracje. Na pierwszy plan z pewnością wysunie się „Rok 1984” Orwella czy chociażby mit o Tezeuszu i Minotaurze, do czego autorka otwarcie się przyznaje. Czy to jest złe? Oczywiście, że nie. Takie coś nie decyduje o tym, że książka jest dobra bądź zła. Dopiero wymieszanie różnych pomysłów i nadanie im świetności poprzez wspaniały styl pisania zasługuje na oklaski. A pani Collins z pewnością na takie zasługuje.
Niewiele jest powieści, które zdołają mnie wciągnąć na tyle, że jedyne 350 stron zdołam pochłonąć w zaledwie jeden dzień. Z początku przeczytałem tylko dwa rozdziały, po czym odłożyłem książkę, stwierdzając, że zapowiada się ciekawie. To był ostatni raz, gdy bez przymusu udało mi się zamknąć „Igrzyska Śmierci”. Przerwy na posiłki były prawdziwą mordęgą, a wieczorne wyjście z kumplami zakończyło się dla mnie stosunkowo szybko – podałem jakiś banalny powód i zmyłem się błyskawicznie do domu, aby wrócić do świata Panem.
Postacie w książce są również dobrze zarysowane. Co prawda z początku może denerwować to, że Katniss pod wieloma względami jest perfekcyjna, a gdy uważa, że postąpiła nierozważnie, okazuje się to doskonałym ruchem, ale w końcu jest to książka dla młodzieży, gdzie takie praktyki są częste. Oprócz tego mamy drugiego uczestnika igrzysk z jej dystryktu – Peetę, który jest w niej zakochany. Lecz nie wiemy czy jest to prawda, czy może tylko taktyka na przetrwanie morderczych zawodów. Sporo humoru wprowadza także postać wiecznie pijanego mentora tej dwójki, Haymitcha.
Jeżeli już nadmieniłem humor, to ten w większej części polega na ironicznych bądź złośliwych komentarzach względem wszystkiego i wszystkich. Czasem podkręca to fakt, że narracja w książce jest pierwszoosobowa – wszystko obserwujemy oczami Katniss. Widzimy więc jej reakcje na wszystkie działania, czujemy razem z nią… Słowem, przez 350 stron wcielamy się w naszą wojowniczą szesnastolatkę.
Słówko jeszcze o oprawie graficznej i tłumaczeniu. Grafika zastosowana na okładce bardzo mi się spodobała. Z chęcią dumnie umieszczę tę książkę pośród pozostałych tytułów. Więcej o grafice nie ma co wspominać. Znajdziemy tu takie małe elementy jak umieszczenie numeru rozdziału na czarnym polu – i to naprawdę wystarcza. Jeżeli chodzi o tłumaczenie, to muszę pogratulować autorom przekładu dobrej polonizacji tytułu książki. Głodowe Igrzyska definitywnie nie brzmią nawet w połowie tak dobrze jak Igrzyska Śmierci. Tłumaczenie treści powieści jest również bez zarzutu.
Podsumowując, jest to wspaniała książka dla każdego od 12 lat w górę. Rzadko napotykamy się na lekturę o gladiatorach w przyszłości. Dosłownie każdy znajdzie tu coś dla siebie. Polowania (nie tylko na zwierzęta), romans, strach o życie, odrobinę krwi i walkę o przetrwanie. Collins przyznaje, że pomysł na książkę zrodził się, gdy przerzucała kanały w telewizji i materiał o wojnie zmieszał się z jakimś reality showem. Czy więc na pewno jest to książka o przyszłości? Pytanie do refleksji po lekturze do czasu pojawienia się kolejnej części cyklu.