Molly Chatwell ma z pozoru idealne życie, którego wielu może jej zazdrościć. Dobrą sytuację finansową, pracę w firmie, gdzie w ciągu lat awansowała i osiągnęła wysokie stanowisko, dwójkę dzieci, które właśnie wyjechały za granicę, by studiować na prestiżowych uczelniach, a wreszcie męża, którego mimo upływu czasu nadal kocha. Jednak od kilku miesięcy coś w tym idealnym obrazku zaczyna się psuć.
Powiem szczerze, że "Idealne życie Molly" to powieść, gdzie powiedzenie "robić z igły widły" nabrało nowego znaczenia. Bo ponad połowa książki to dla mnie świetnie skonstruowany thriller psychologiczny, który czytało mi się dobrze, ale tylko w momentach, gdy zapominałam jaki jest powód wszystkich wydarzeń. Bo autorka nie przekonała mnie do swojej koncepcji, i jak dla mnie początek jest zbyt wydumany i nierealny, a reakcja bohaterki mocno przesadzona. I tu najlepiej oddają sytuację jej własne słowa: "Robienie afery z czegoś, co się nigdy nie wydarzyło, to absurd." A właśnie na takim absurdzie oparta jest ta powieść. I gdyby nie ten błahy powód i nieadekwatna do niego reakcja głównej bohaterki to pewnie byłabym jedną z osób, które zachwycają się książką i ją polecają. A tak niestety...
Po połowie powieści nadchodzi moment, gdy akcja wyraźnie przyspiesza i w teorii robi się interesująco. W moim przypadku tylko w teorii, bo w tym momencie autorka przeszła samą siebie i weszła na nowy poziom absurdu, braku realności i takiego nagromadzenia irytujących mnie cech i sytuacji, że zupełnie straciłam serce do powieści i oczekiwałam już jedynie zakończenia. Naprawdę, co za dużo to niezdrowo. Wyobraźcie sobie sytuację, że Molly musi gdzieś pojechać. No, więc okazuje się, że oczywiście centrum miasta jest zakorkowane (bo po godzinie dziewiętnastej w Londynie są godziny szczytu), GPS źle ją prowadzi, parking pełen i nie ma miejsc, ale ktoś ją blokuje i nie ma jak wyjechać, więc parkuje byle jak, a gdy w końcu udaje jej się zbliżyć do celu to lobby hotelu jest tak pełne ludzi, że nasza bohaterka musi się przedzierać przez dzikie tłumy. Ja się zmęczyłam samym czytaniem o "przygodach" Molly, a cóż miała ona odczuwać...
Kolejny mankament to zachowanie głównej bohaterki, która z niczego tak naprawdę robi aferę, rozdmuchuje sprawy do granic absurdu. A jednocześnie totalnie ignoruje prawdziwe problemy, bo ona je dostrzega, ale zajęta swoimi wyimaginowanymi problemami zwyczajnie nie ma czasu, by zająć się tymi prawdziwymi.
Zakończenie nie tak mocne, jak można by się spodziewać po autorce. Miałam wrażeni, że napisane było na szybko, bez zagłębiania sie w szczególy, i nie wszystko wyjaśniało. A szkoda, bo o ile mogę zrozumieć w pewnych sytuacjach otwarte zakończenie to tutaj jednak kilka kwesti wymaga doprecyzowania.
"Fatalne kłamstwo" było świetnie skonstruowanym trillerem, z mocnym i niespodziewanym zakończeniem. Niestety, jak dla mnie w swojej drugiej powieści Valerie Keogh nawet nie zbliżyła się do tego poziomu.
Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Muza.