Jaka to była lekka, relaksująca i zabawna lektura! Zupełnie nie tego się spodziewałam, myśląc, że będzie to kolejna powieść napisana dość schematycznie. „Przypadkowo Amy” jak najbardziej jest powieścią, która powiela pewne schematy, jest przewidywalna, ale ma w sobie to coś, co w tego typu historiach lubię – ma sporą dawkę humoru. Jest to bardzo miłe, błyskotliwe, być może czasem lekko absurdalne poczucie humoru. Takie, które sami spotykamy w codziennym życiu, ale też takie, na jakie mielibyśmy ochotę, lecz coś lub ktoś nas ogranicza. Izzy i Blake najpierw postawili na przyjaźń i właśnie to pozwoliło im zachowywać się na luzie, nie grać roli, w której chcieli wypaść jak najlepiej wobec drugiego. Przyjaźń pozwoliła im odkrywać prawdę o sobie i „tarzać się ze śmiechu” dokładnie tak, jak robią to najlepsi przyjaciele czy superdobrzy kumple. Gdzieś tam po drodze ich relacja zaczęła się zmieniać i zmierzać w wiadomym kierunku. Na tej ścieżce napotkali przeszkodę, czyli punkt kulminacyjny, by następnie zmierzać do happy endu (wcale tutaj nie spojleruję, gdyż w tego typu powieściach zakończenie nie jest niespodzianką i raczej nigdy zaskoczeniem). Spokojna zatem o zamknięcie tej historii, szeroko się uśmiechałam i oczekiwałam na kolejną rozmowę lub wymianę smsów pomiędzy Izzy i Blakiem. Nadając oboje na tych samych falach, łapiąc nawzajem swoje poczucie humoru, uprawiali zgrabną i efektowną żonglerkę słowną. I nie pierwszy raz napiszę, że w związku (i nie tylko) ważna jest rozmowa. Izzy i Blake zadawali sobie mnóstwo pytań i odpowiadali na nie, a problemy rozwiązywali na bieżąco. Gadali, rozmawiali, dywagowali, dzwonili, pisali i niewiele czasu poświęcali na snucie domysłów. Umiejętność komunikowania się ze sobą za pomocą słów – mówionych lub pisanych, to najważniejsze przesłanie tej zabawnej powieści, której dużym atutem są także sami bohaterowie. Izzy nieco zwariowana, niektórych może drażnić, ale mnie się ona podobała, bo była taka zwyczajna. Popełniała błędy, ale w swoim zachowaniu wydawała się szczera i autentyczna. Blake to ten facet, który jest zjawiskowy, zajmuje wysokie stanowisko, właściwie to ten książę na białym koniu, który z zasady powinien być trochę nadęty, nieprzystępny, tajemniczy. Tymczasem to taki przyjemny mężczyzna, który doskonale komponuje się z osobowością Izzy i też ma lekko szaloną duszę, której pozwala się ujawnić, nie trzyma jej w ryzach powagi, ale łapie dowcip Amy ze Sturbucksa. W powieści jest tyle humoru, że po przeczytaniu ostatniego zdania żałowałam, iż to już koniec. Nawet sceny miłosne zostały napisane z błyskiem humoru i co najważniejsze – nie są dosadne ani skonstruowane jak instrukcja obsługi, lecz są zgrabne, zabawne i… seksownie. Dla miłośników kotów „Przypadkowo Amy” ma również coś fajnego – trzy koty, bardzo interesujące postaci drugoplanowe.
„Przypadkowo Amy” Lynn Painter polecam dla relaksu, uśmiechu i odreagowania stresów. Brak w powieści wielkich dramatów, wymyślnych wątków. Jest za to lekko i zwyczajnie. I zabawnie.