Zdrada. Nie jedno, lecz kilka złamanych serc. Bo zawsze ktoś cierpi, zawsze ktoś będzie wylewał łzy. Jednak, najpierw to, co wszystko poprzedza. Brak zrozumienia? Przygasłe uczucia? I wtedy pojawia się ta obca osoba, która jest powodem tego całego bałaganu w twoim sercu i już wiesz, że masz kłopoty. Najpierw jeden wielki błąd, którego tak naprawdę nie żałujesz. Brniesz w to dalej. Ranisz osobę, z którą jesteś w związku, jednak tego nie widzisz. Jesteś na to ślepy. Usprawiedliwiasz się, nie żałujesz. Potem mogą pojawić się wyrzuty sumienia, które i tak szybko gasną. Niszczysz osobę z którą jesteś związany. Upokarzasz ją, ale dla ciebie liczą się, tylko twoje uczucia. Te gorące namiętne chwile, które zatrzymujesz w głowie.
ROK 2003
Ellie jest młodą dziennikarką, czerpiącą satysfakcję ze swojej pracy. Swoje życie mogłaby uznać za bardzo udane, gdyby nie pewien pisarz, którego kocha. Mężczyzna, z którym nawiązała roczny romans, podczas gdy ten ma żonę. Ellie nie ma wyrzutów sumienia. Jest pewna, że ofiarą „małżeńskiego kryzysu” jest jej kochanek, któremu ta stara się dogodzić. Pomimo potępiających spojrzeń grona swoich przyjaciół, dalej brnie w ten układ. Pewnego dnia przetrząsając archiwa swojej redakcji, natyka się na list nieznanego mężczyzny; z całą pewnością napisany do swojej zamężnej kochanki.
„Będę mógł to wytrzymać, jedynie gdzieś, gdzie nigdy cię nie zobaczę, gdzie nie będzie mnie prześladowało niebezpieczeństwo ujrzenia Cię razem z nim. Muszę być gdzieś, gdzie okoliczności będą wymazywały Cię z moich myśli minuta po minucie, godzina po godzinie. Tutaj to niemożliwe.”
ROK 1960
Jennifer jest piękna, bogata i uwielbiana nie tylko przez swojego męża, ale także szerokie grono mężczyzn. Pomimo całego dobra, młoda mężatka nie jest szczęśliwa. Pewnego dnia ulega wypadkowi. Traci pamięć i niczego nie pamięta; wie jedynie, że nie jest już tą samą osobą. Nie kocha męża, jednak sama nie zna powodu tej ciążącej pustki. Pewnego dnia odnajduje namiętny list napisany przez mężczyznę, niejakiego B. Jennifer uzmysławia sobie, że miała romans. Nie pamięta jednak swojego kochanka. Robi wszystko, by sobie przypomnieć wcześniejsze wydarzenia.
„Chciałabym mieć nadzieję, że skończysz jako nieszczęśliwa kobieta. Ale tak naprawdę liczę na to, że pewnego dnia będziesz miała dzieci…. Wtedy się dowiesz, co to jest bezbronność. I jakie to uczucie zachowywać czujność, żeby twoje dzieci mogły wychowywać się w domu z ojcem. Pomyśl o tym, kiedy następnym razem będziesz kupowała przezroczystą bieliznę, żeby zabawiać mojego męża, dobrze?”
Powieść Jojo Moyes to nic innego, jak historie osób w jakikolwiek sposób uwikłane w zdradę.
Zacznę od historii opisanej z lat sześćdziesiątych. Nie polubiłam samolubnej, zepsutej laleczki jaką była Jennifer. Nie rozumiałam tej kobiety, nie potrafiłam jej współczuć i w żaden sposób nie mogłam pojąć, jak jej romans można było uważać za piękny. Wielokrotnie raniła swojego męża, jednak ona tego zdawała się nie dostrzegać. Powoli go niszczyła, przeistoczyła w obcego człowieka, tylko dla tych chwil przyjemności z kochasiem. I nie rozumiem jak można płakać nad jej losem, podczas gdy to samolubne babsko była tą osobą, która podjęła decyzję. I z całą pewnością nie podobało mi się, że autorka ukazała tę kobietę, jaką bohaterkę dramatu, podczas gdy to ona była katalizatorem.
Nie polubiłam też Ellie, współczesnej bohaterki powieści. Ta marna imitacja kobiety, nie potrafiła nawet na moment wczuć się w skórę żony, matki, kobiety, której kradnie mężczyznę; kawałek po kawałku, rujnując czyjąś rodzinę. Nie potrafię pojąć ogromu głupoty takich ludzi. Gardzę nimi i szczerze życzę im wszystkiego, co najgorsze. Bo wszyscy zdradzający nie mają pojęcia, co czuje ta druga strona. Jak to jest być zdradzonym, podczas gdy kochasz, ufasz, pokładasz wszystko, co najlepsze w tej swojej drugiej połowie, w tym samym czasie, gdy ta się zabawia z innym! Bo to w końcu „było silniejsze od nich”, prawda?
Najnowsza powieść Jojo Moyes jest zdecydowanie najlepszą spośród wszystkich. Nie sposób przejść bez emocji, tak samo jak nie sposób zapomnieć. To jedna z tych historii, która zostaje ci na dłużej w pamięci, podczas gdy tak usilnie chcesz ją wyrzucić z głowy. „Ostatni list od kochanka” nie jest typowym romansem, to skomplikowane historie ludzi zmagających się ze zdradą; zaś prawdziwa korespondencja osób uwikłanych w romans rozpoczynająca każdy rozdział, tylko uzmysławia nam ogrom tego problemu.
„Ktoś mądry powiedział mi kiedyś, że pisanie jest niebezpieczne, bo nie zawsze można zagwarantować, że nasze słowa zostaną odczytane w duchu, w którym je napisaliśmy. Dlatego napiszę wprost. Przepraszam. Bardzo przepraszam. Jeśli istnieje jakiś sposób, żebyś zmienił zdanie na mój temat, muszę o tym wiedzieć.”