Poletko naszego rodzimego horroru jest dość ubogo obsiane. Propozycji książek grozy polskich pisarzy jest na rynku księgarskim jak na lekarstwo. Dlaczego? Może gatunek nie jest u nas zbyt popularny? Nie, to chyba nie to. A może wydawcy nie uważają horroru za dobrą inwestycję? Panowie Kain i Kyrcz postanowili więc obejść kwestię wydawcy i własnym sumptem uraczyli nas kolejnym zbiorkiem opowiadań grozy.
„Horrorarium” – sam tytuł brzmi zachęcająco i, co ważniejsze - obiecująco. Okładka też niczego sobie - głowa kariatydy, z oczu której spływają krwawe łzy (projekt autorstwa duetu Becla-Tomecki, tego samego, który opracował projekt okładki „Pikniku w Piekle”). Dostajemy jeszcze podtytuł: „Opowiadania grozy”, najprawdopodobniej po to, żebyśmy nie mieli wątpliwości odnośnie zawartości tego, co bierzemy do ręki. Po skończonej lekturze okazuje się, że tytuł lekko przesadzony...
Ale do rzeczy.
Osiemnaście opowiadań: osiem Kyrcza, siedem Kaina, trzy wspólne (podział z „Pikniku...” był bardziej szatański, wtedy klucz stanowiły trzy szóstki...). Posługując się arytmetyką (zachowując skalę od 1 do 10) całość wypada na 7. Wspólne teksty blisko siódemki, ale jeszcze pod kreską, Kyrcz solo bliżej szóstki, zaś Kain spokojnie powyżej siedmiu. Kain wydaje się świeższy, lżejszy. Jest bardziej swobodny fabułą i językiem, bardziej chwytliwy. Nie znaczy to oczywiście, że Kyrcz miałby być nieporadny, czy nieudaczny. Absolutnie nie odnoście takiego wrażenia! Kyrcz ma trudniejszy styl, bardziej zakręcony i mroczny. Nie dla każdego, a przynajmniej nie na leciutką lekturę. Za najlepsze opowiadanie tego zbioru uważam zresztą właśnie jego tekst - świetny „THX”.
Panowie śmiało wkraczają w przeróżne rewiry, bez skrępowania i pietyzmu poruszając kwestie wiary, choroby, szaleństwa. Przerysowują zaćpane dzieciaki i lekką ręką kreślą sylwetki bezdusznych morderców, często zaprawiając to różnym gatunkowo humorem (bywa, że i ten ciężki się trafi). Opowiadania są treściwe i soczyste. Wiele w nich dosadności, ale często też autorzy ukrywają co poniektóre rzeczy za woalką niedomówień. Jest nieźle, a nawet dobrze. Tyle, że tej grozy jakoś niewiele…
Kilka miesięcy temu na łamach Horror Online mogliście przeczytać recenzję pierwszego zbioru opowiadań duetu Kain & Kyrcz - „Piknik w Piekle”. Debiut udany i wnoszący do polskiej literatury „grozy” powiew świeżości i zapowiedź być może rozwoju gatunku. O ile świeżości „Piknikowi...” z pewnością odmówić nie można, to na nadziejach rozkwitu się skończyło. Progres jaki można zauważyć na naszym rynku jest zerowy! Cztery, w porywach do pięciu nazwisk... Dla nas - miłośników horroru źle to rokuje na przyszłość. (Pozostaje nadzieja, że ktoś w końcu dostrzeże ten ugorujący kawałek ziemi i zechce na nim coś zasiać i zbierać obfite plony).
Nie obejdzie się bez porównania „Horrorarium” z „Piknikiem w Piekle”. O ile w pierwszym zbiorze opowiadania były świeże, chrupiące i rzeczywiście stanowiły nową jakość, to drugi tomik już tej świeżości nie ma. Zabrzmiało to jak zarzut, ale lepiej spojrzeć na to pod innym kątem - dostajemy godną kontynuację tego, czym zostaliśmy uraczeni na piekielnym pikniku.
Jakość opowiadań z kart „Horrorarium” ani na krok nie ustępuje tym wcześniejszym, powiem nawet, że niektóre są od nich lepsze!
Inna rzecz, że brak świeżości jest wynikiem pułapki, w którą autorzy dali się niestety złapać: zaproponowany raz styl eksploatują spokojnie w kolejnych tekstach. Co bardziej niecierpliwy czytelnik może się najzwyczajniej w świecie znudzić. Ponad połowa tekstów „Horrorarium” nie zaskakuje, zdają się tkwić w pewnym schemacie. W niektórych opowieść uderza celnie i precyzyjnie, od początku do końca trzymając w napięciu i przykuwając do lektury. W innych można by najzwyczajniej w świecie odnieść wrażenie, że autorzy nie mieli pomysłu na zakończenie, albo może to opowiadana historia postanowiła zrobić im psikusa...
Rzeczywistość prezentowana przez Kaina i Kyrcza przy pierwszym kontakcie zdaje się być atrakcyjna dla odbiorcy. Obiecująca i zachwycająca, czasem szokująca swoją egzotyką.
Przy trzecim opowiadaniu zaczyna już jednak lekko irytować, a przy szóstym - siódmym - po prostu nudzi i zniesmacza. Picie, ćpanie i dymanie. Ile można wokół tego krążyć? Czy można jedynie na tych trzech rzeczach wciąż budować kolejne opowiadania? Może nie tylko sfera lubieżna, bądź zakazana powinna stanowić o atrakcyjności tekstu?
Zbrutalizowany język zarówno narracji, jak i bohaterów opowiadań nie do końca podnosi przyswajalność treści, miejscami robi się na tyle wulgarnie, że przebijamy się przez bandę i wypadamy z toru. Oczywiście, w wielu miejscach jest to usprawiedliwione koniecznością oddania realiów środowiska, ale autorzy powinni pamiętać, że odbiorcy też mają pewną granicę tolerancji i akceptacji.
Powyższe „zarzuty” moim zdaniem wyraźnie pokazują, że proza Kaina i Kyrcza nie jest dla każdego. Mimo tego, że i tak panowie ograniczyli grono odbiorców do wąskiej grupki miłośników horroru, to i spośród nich wyłuskują co któregoś czytelnika. Nie każdemu bowiem będzie pasowało to, co prezentują. Wbrew pozorom nie jest to wcale literatura łatwa i prosta.
Z całą pewnością jest natomiast warta zwrócenia na nią uwagi.