"Historyk" Elizabeth Kostovy jest klasycznym przykładem tego, że celny marketing potrafi czynić cuda, jak również, że niektórzy nie powinni zabierać się za pisanie beletrystyki, zwłaszcza w tak odległym od swoich zainteresowań gatunku. Pani Kostova, jeśli wierzyć informacjom zebranym na ostatniej stronie okładki, jest z wykształcenia historykiem sztuki. I moim zdaniem najlepiej by zrobiła, nie męcząc siebie przez te 10 lat powstawania powieści "Historyk" ani czytelnika przez kolejne parę (-naście, -dziesiąt) dni, i pozostała przy tematach ze swojej ulubionej półki. A tak wyszła hybryda, którą nawet ciężko było mi umiejscowić w odpowiedniej kategorii.
Przez chwilę załóżmy, że chodzi o powieść grozy, o czym mogłaby świadczyć historia poszukiwania najbardziej znanego ludziom wampira. Na poszukiwaniach się jednak kończy, i nawet sam finał, żeby nie zdradzić za dużo tym, którzy uprą się, by jednak książkę przeczytać, pomimo usilnych starań autorki, rozczarowuje swoją bezpłciowością. Zatem może książka sensacyjna? Hmmm... Tu z kolei natkniemy się na silny kontratak ze strony rozwlekłych, iście rodem z przewodników turystycznych opisów, które pojawiają się uparcie na co drugiej niemal stronicy książki, usypiające wątki, niekończące się dyskusje oraz naiwne dialogi całkowicie zaprzeczające zaliczeniu powieści do tego gatunku. W takim razie może to zwykła powieść obyczajowa? Na tę opcję przystałbym najchętniej, gdyby nie tematyka oraz wylewająca się z kolejnych akapitów, natomiast nie potwierdzona praktycznie ambicja autorki stworzenia trzymającego w napięciu thrillera. Tak jak i gatunek, tak samo całość akcji jest nijaka, rozmyta i bezbarwna. Główni bohaterowie, z którymi tak naprawdę nie czujemy najmniejszego powiązania, właśnie ze względu na brak ich wyrazistości, krążą po Europie spotykając przypadkowo wciąż osoby o tych samych zainteresowaniach, mówiących tym samym stylem i o tych samych rzeczach, co już samo w sobie jest tak nierealne, że wiarygodność całości schodzi do poziomu "Porwania Baltazara Gąbki". Wciąż powtarzające się wizyty w bibliotekach nużą już po piątym wystąpieniu w historii, a soczyście egzaltowane opisy zabytków czy dziejów tego lub owego narodu, może są i ciekawe, ale nijak się mają do akcji, której osiągnięcie stawia sobie za cel pani Kostova. W efekcie nic nie mrozi nam krwi w żyłach, nic nie trzyma w napięciu. Wszelkie zagadki albo są rozwiązywane niemalże automatycznie, albo też domyślamy się ich jak w przypadku Puchatka i Prosiaczka tropiących łasicę (a może nawet i dwie).
Pomysł na powieść był dobry, ale w realizacji czuć te 10 lat, jakie autorka poświęciła na napisanie tejże. Czytając ma się wrażenie, jakby dokładnie tyle samo lat nam zajęła lektura "Historyka". Brak warsztatu dialogowego pisarki daje się we znaki, a rysy charakterologiczne postaci w pewnym momencie powodują w czytelniku powstanie wątpliwości, czy aby na pewno są to inne osoby. Każdy z rozmówców bowiem mówi tym samym stylem językowym, w ten samo sposób i o tych samych sprawach. Wszyscy mają podobne sposoby wypowiedzi, zainteresowania, erudycyjnie rozpływają się nad każdym drobiazgiem architektury i przyrody, podobnie jak egzaltowana narratorka, oraz są albo bardzo mili, albo bardzo źli. Innych osób w całej Europie nie ma.
Wspomniany na początku recenzji marketing i cała ta mediowa bzdura o "Historyku" jako następcy "Kodu Leonarda Da Vinci" (swoją drogą również populistycznie naładowanym naiwnościami rodem z Cusslera), o napięciu, wciągającej fabule i wartkiej akcji być może i robi wrażenie na niezbyt wprawnym znawcy literatury. Rozbija się ona jednak z powodzeniem o falochron subtelniejszego gustu oraz zwykłego ludzkiego wyczucia.
Konkludując, książka godna polecenia osobom niesprecyzowanym gatunkowo w swoich preferencjach literackich albo też cierpiącym na chroniczną bezsenność. W każdym z tych przypadków, lektura "Historyka" może przynieść wymierne korzyści. Wszystkim innym sumiennie odradzam jako swoistą stratę czasu i wiary w tzw. bestsellery.