Tytuł sugerujący, że spędzimy z bohaterami zaledwie kilka dni, a przemierzamy z nimi przez dekady polskiej historii. Wojenna zawierucha, zsyłka na Sybir, czy nawet trudna polska rzeczywistość lat 60-80tych nie jest tu jakoś mocno narzucona czytelnikowi, a jedynie zarysowana. Autorka swe obrazy prezentuje poprzez emocje bohaterek. Każda z kobiet cierpi nie tyle z powodu wydarzeń, które toczą się w ich czasach, ale z uwagi na stratę mężczyzn, którzy byli w ich życiu najważniejsi, choć pojawiali się zaledwie na chwilę. Kochały. Tak mówiły im ich serca i umysły, choć czytając o tym, można wpaść w sieć własnych przemyśleń i wypomnieć, że to np tylko niedojrzałość nastoletniej Amelii albo nieznajomość mężczyzn i zasad rządzących relacjami międzyludzkimi w wypadku dwudziestoparoletniej Mai. Jakkolwiek na to będziemy patrzeć, te kobiety tracą swoje "obiekty" jednocześnie tracąc część siebie, bo trudno pogodzić się z odejściem tego, którego się kocha, mimo iż nie był ideałem.
Życie składa się z decyzji, a ich konsekwencje są z nami obecne, aż po nasz kres. Czasem w ich podjęciu dużą wagę odgrywa tradycja lub dobro innych, a dziś częściej nasz egoizm, wygoda oraz wyobrażenia, które tak rzadko zgadzają się z rzeczywistością. I losy trzech pokoleń kobiet, które przez lata negatywnie wpływają na siebie za sprawą osobistej udręki. Wczepianie się bardziej we wspomnienia z odległej przeszłości, niż docenianie chwili teraźniejszej. To jak zakończenie życia przez jedną z nich prowadzi do przeorganizowania w myśleniu i postrzeganiu własnych potrzeb.
Podoba mi się wprowadzona analogia w życiu bohaterek. Dzięki temu, iż są to inne czasy, podbudowane odmiennymi wzorcami kulturowymi można, jakby z osobna, zaczytać się w historie każdej z kobiet. Do tego obserwuje się zmagania każdej z nich w pojedynkę, bo tkwią w przeświadczeniu, że druga ich nie zrozumie. Na koncie każdej jest zapisana jakaś krzywda. To coś, co odbiera im prawo do szczęścia. Gdyby sobie tylko na to pozwoliły i otworzyły się przed sobą, mogły by być najbardziej zżytymi osobami pośród pokolenia córek-matek-babć.
Nie potykamy się tu o żadne schematy, suchy monolog wewnętrzny czy bezbarwne dialogi. I jak pisze Katarzyna Miller: "najzdrowszą cechą bohaterów jest to, że się zmieniają i rozwijają". Dostajemy całość wspaniale ubraną w słowa. Uchwycone żarliwe emocje do kochanków, jaki i nostalgia czasów, żal do bliskich, ból po stratach. Całość ma może wydźwięk nieco sentymentalny, a rozgrywające się na kartach książki wydarzenia są jak migawki z poszczególnych etapów ich życia, ale i tak idąc coraz dalej ścieżką Sobieszczańskiej doświadczamy wszystkich przeżyć targanych bohaterkami z niewiarygodną siłą. Autorka zwiera w książce uniwersalną treść o nieporozumieniach między pokoleniami, o wydarzeniach polityczno-społecznych mających ogromny wpływ na każdego człowieka, o naszych oczekiwaniach i straconych nadziejach.
Dla mnie spotkanie z "Kilkoma dniami lata" było zaskoczeniem i przyjemną odmianą po wielu nieudanych chwilach spędzonych z lekturami innych polskich autorek. I naprawdę szkoda, że okładka jest tak kiczowata w stosunku do treści, bo tu naprawdę nie chodzi o przesłodzony romantyzm, ale prawdziwe życie.