Tematyka II wojny światowej, a szczególnie obozów koncentracyjny i obozów pracy przymusowej III Rzeszy jest mi od lat szczególnie biska. To część mojej rodzinnej historii, którą ze wszystkich sił staram się ocalić od zapomnienia i przekazać kolejnemu już pokoleniu.
To jednak historia pełna białych plam, pomimo moich nieustannych wysiłków aby dowiedzieć się co dokładnie stało się z moimi przodkami. To potrzeba poznania prawdy zmusza mnie aby sięgać po każdą nową pozycję z zakresu literatury obozowej szukając tam choćby strzępka informacji, która może okazać się przydatna przy rekonstrukcji wydarzeń sprzed lat.
Dlatego też z ogromnymi emocjami przystąpiłam do lektury książki "999. Nadzwyczajne dziewczyny z pierwszego transportu kobiecego do Auschwitz" autorstwa Heather Dune Macadam licząc na to że znajdę w niej informacje, na które do tej pory się nie natknęłam.
Ta amerykańska pisarka i publicystka zdecydowała się opowiedzieć historię słowackich kobiet, które jako pierwsze przybyły się w Auschiwitz w marcu 1942 roku. 999 (a faktycznie 997) młodziutkich dziewcząt pochodzenia żydowskiego zostało brutalnie wyrwane ze rodzinnych domów i pod pretekstem 3-miesiecznej pracy na rzecz rządu słowackiego (sympatyzującego z nazistami) wysłano je do obozu koncentracyjnego, znajdującego się na terenie Polski.
Autorka rozpoczyna swoją opowieść na długo przed tym wydarzeniem. Stara się odtworzyć życiorysy poszczególnych kobiet: ich pochodzenie, koneksje rodzinne, plany życiowe. Dzięki temu bohaterki nie są dla czytelnika anonimowe i możemy śledzić ich walkę o przetrwanie w tym piekle, bądź też towarzyszyć im w ostatnich chwilach życia. Widać ogromne, osobiste zaangażowanie Heather Dune Macadam w tę opowieść. Jednak takie podejście sprawia też, że łatwo o brak obiektywizmu. I w książce natknęłam się na kilka takich fragmentów, które odbiegały od prawdy.
Najważniejszy dotyczył ucieczki dwóch słowackich więźniów w kwietniu 1944 roku, dzięki to której, według autorki, świat otrzymał pierwszy raport o Auschwitz. To nieprawda bo w 1940 roku jako ochotnik do Auschwitz zgłosił się rotmistrz Pilecki. Udało mu się uciec z obozu w kwietniu 1943 roku by już w czerwcu poinformować ze szczegółami o sytuacji w Auschwitz Armię Krajową i zachodnich aliantów (tzw. Raporty Pileckiego).
Uważam, że emocje w przypadku takich książek nie powinny jednak zamazywać faktów.
Niemniej to bardzo poruszająca lektura, ukazująca obozową codzienność w momencie gdy Auschwitz zaczęło rozrastać się i tworzyć prawdziwy konglomerat śmierci. To co jest też warte uwagi to fakt iż autorka nie kończy swojej opowieści wraz z zakończeniem wojny. W końcowych rozdziałach możemy przeczytać jak potoczyły się losy poszczególnych bohaterek, z których tylko nieliczne wróciły w rodzinne strony.
Zainteresowanych tematyką II wojny światowej i Holocaustu zachęcam do przeczytania tej książki, bo każde świadectwo o tamtych czasach jest bezcenne.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Pruszyński i S-ka.