„Wiedzieć, czego się chce i mieć dość pewności, żeby powiedzieć to na głos to dwie najtrudniejsze rzeczy w życiu, młoda księżniczko.”
„Jak mam o tobie zapomnieć? Jesteś częścią mnie. Żeby cię zapomnieć, musiałabym zapomnieć o sobie.”
Zaledwie wczoraj dostaliście ode mnie recenzję „Spętanych przez bogów”, czyli pierwszego tomu niesamowitego cyklu Josephine Angelini o potomkach greckich bogów. Dziś zamierzam nieco oprowadzić Was po Podziemiach. Chociaż nie, lepiej będzie, jeśli zrobi to Helena - w „Wędrówkę przez sen”, czyli drugą części mitologicznych przygód, zdążyła je poznać niezwykle dokładnie. Jest to już drugi tom jest przygód. Wszyscy wiemy, że często kontynuacje wypadają słabiej od pierwszych części. „Spętani…” należą do moich ulubionych książek i wierzcie mi, nie sądziłam, że to w ogóle możliwe, ale tutaj sequel wypadł nawet lepiej!
Wracamy do Heleny tydzień po zakończeniu akcji pierwszego tomu. Dziewczyna wie, że jest Podziemnym Wędrowcem, czyli posiada rzadko spotykaną możliwość schodzenia do Podziemi podczas snu. Zdaje sobie sprawę, że jest jedyną osobą zdolną do uwolnienia Sukcesorów, czyli potomków greckich bogów, od klątwy Erynii wywołującej między nimi nienawiść. Gdyby to było mało, musi pogodzić się z myślą, że jej ukochany Lucas jest również jej kuzynem i, o dziwo, zaczyna traktować ją jak wroga. W końcu przestaje śnić. Traci siły i dosłownie niknie w oczach, przez co coraz trudniej jest jej skupić się na wykonaniu powierzonej misji i wytrzymaniu tortur, które musi znosić w Podziemiu. Niespodziewanie poznaje tam innego wędrowca – Oriona, który wkrótce staje się stałym towarzyszem jej nocnych wypraw.
Gdy w końcu Helena zrozumie, że kocha zarówno niedostępnego Lucasa, jak i tajemniczego Oriona, bogowie wystawią ją na próbę - za którego z ukochanych dziewczyna skłonna byłaby oddać życie?
Tak samo jak pierwsza część, sequel wywołał u mnie całą paletę najróżniejszych emocji. Chciałam jednocześnie śmiać się i krzyczeć, płakać i gratulować bohaterom odwagi (a autorce pomysłu). Wyobrażałam sobie, co musiała czuć Helena podczas każdego spotkania z Lucasem. Miłość na miarę Romea i Julii zostaje zabroniona z kolejnego powodu – dwójka głównych bohaterów jest ze sobą spokrewniona (co, jestem pewna, okaże się bujdą w trzecim tomie… prawda?). Dodatkowo Lucas zaczyna odtrącać ukochaną, nawet gdy to jemu przypada strzeżenie jej przed niebezpieczeństwem. Stanie w nocy na dachu tomu ze świadomością, że Helena wędruje właśnie samotnie po niebezpiecznych Podziemiach, zdecydowanie spełnia swoje zadanie… przynajmniej z romantycznego punktu widzenia. Po wyjaśnienia zapraszam do książki. Czytając, czułam na własnej skórze całe napięcie. Ba!, przy spotkaniu u Delosów, kiedy Lucas nagle ześwirował, wraz z Heleną natychmiast się rozpłakałam. Do tej pory pamiętam, że nawet odruchowo rozmasowałam ramię – tak bardzo wczułam się w bohaterkę. To coś niesamowitego przy trzecioosobowej narracji, którą operuje pani Angelini. Przynajmniej mnie praktycznie nigdy nie zdarza się zżyć z bohaterami przy trzecioosobowym narratorze, a ta seria wszystko zmieniła.
Wracając do tego, co autorka nam przyszykowała - moja wyobraźnia nie potrafiła już podołać bólowi, od którego nie było w Podziemiach ucieczki. Helena znosiła tak wielkie cierpienia, od jakich normalny człowiek prawdopodobnie dziesięć razy by umarł. I nie mogła im zapobiec, dopóki nie spotkała Oriona, który wyciągnął do niej pomocną dłoń i pociągając ją w ten sposób do siebie, kompletnie zawrócił jej w głowie. Nie będę kłamać – trochę kibicowałam ich związkowi. Tworzyli razem piękną parę, a tajemniczość chłopaka tylko dodawała wszystkiemu smaczku.
Powiem Wam tylko jeszcze w ogólnikach dwa słowa o finale… który sprawił, że wylałam całe morze łez. Po przeczytaniu tych scen pokochałam tę serię jeszcze bardziej – chociaż nie sądziłam, że to możliwe (znowu!) -, a autorka stała się w moich oczach nie tylko wspaniałą pisarką – ba!, chętnie osadziłabym ją na prawdziwym mitologicznym Olimpie (tego książkowego chyba nikomu nie życzę).
W tym tomie również nie spotkacie problemu przewidywalności akcji – wspomniany finał jest arcydziełem w moich oczach. Myślałam, że wiem, co się stanie, ale okazywało się, że autorka była sprytniejsza. Również rozwinięcie osobowości Lucasa niosło ze sobą wiele niespodzianek, co do których miałam swoje podejrzenia, ale spełniła się tylko część z nich i to w pozytywny sposób.
Styl, język i wszystkie tego typu elementy jak zwykle bez skazy, chociaż momentami widać, że książka była pisana raczej z myślą o młodszych dorosłych niż o tych starszych. Ja, niezależnie od wieku, nie zamierzam się jej pozbywać z biblioteczki. Tak samo pierwszego tomu. A po trzeci obiecałam sobie pobiec w dniu premiery do księgarni, chociaż nie wiem, skąd wytrzasnę pieniądze.
I znowu nie mogę zapomnieć o okładce – boska! Afrodyta mogłaby jej pozazdrościć uroku, daję słowo. Oby tylko ten poziom utrzymał się i przy trzeciej części, bo jeśli nie, to jestem gotowa pójść w ślady Eris i rzucić Jabłko Niezgody tuż przed same oblicza obywateli Olimpu. Więc drogie wydawnictwo Amber, proszę o tę piękną okładkę, którą autorka nieustannie reklamuje na swoim profilu Facebookowym. Uwielbiam Wasze wydania między innymi za niezwykłą oprawę graficzną, więc nie zepsujcie nic przy jednej z moich ulubionych serii – wierzę w Was!
Podsumowując: O bogowie, dzięki Wam za Josephine Angelini! Przyznaję oczywiście 10 pkt i gorąco zachęcam do lektury. Nie zawiedziecie się, o ile weźmiecie sobie do serca moje ostrzeżenie: „Nie dajcie się uwieść Morfeuszowi!”, bo skurczybyk jest naprawdę seksowny, a gadkę ma lepszą od większości facetów chodzących po tej planecie. Więc teraz Wy szorujcie do lektury, a ja wkładam do ust kolejnego obola i wracam do krainy snu, by spędzić trochę czasu w jego łożu :)