Dopiero co pisałam Wam o ogromie historii o różnego rodzaju akademiach paranormalnych, gdy natknęłam się na plagę tytułów ze słowem „dotyk”. Nawet Wam jeden wczoraj recenzowałyśmy – „Dotyk Julii” (recenzja tutaj) w nowej formie, która większości przypadła go gustu, co bardzo nas cieszy. Dziś jednak chcę Was zaznajomić z innym dotykiem. Nie będzie on miał dużo wspólnego z „Dotykiem” Jus Accardo, po który ciągle boję się sięgnąć, „Dotykiem ciemności” Karen Chance, na który mniej zawzięcie poluję ani „Dotykiem Gwen Frost” Jennifer Estep, który mnie uwiódł pomysłem (recenzja tutaj). Za to jakieś elementy wspólne znajdą się na pewno przy porównaniu z „Dotykiem złodziejki” Mii Marlowe. Mowa oczywiście o Sylvii Day i pierwszym tomie erotycznej trylogii o pewnym milionerze z przeszłością. „Dotyk Crossa” popłynął na fali popularności „Pięćdziesięciu twarzy Greya”. Zresztą historia podobna, więc czemu się dziwić. Wykonanie jednocześnie lepsze i gorsze od Greya… A dlaczego?
Eva Lauren Tramell niedawno przeprowadziła się do Nowego Jorku. Mieszka wraz ze swoim biseksualnym przyjacielem, Carym Taylorem. Jej rodzice rozstali się, gdyż matka pragnęła życia w luksusach. W końcu wyszła za mąż na milionera i zapewniła córce godne życie. Pieniądze pomogły też zakryć nieprzyjemne fakty z przeszłości Evy. Dziewczyna jednak decyduje się podjąć pracę i żyć na własne konto. Gdy tylko przestępuje próg Crossfire, wpada na tajemniczego mężczyznę o nieziemskim wyglądzie, głosie i spojrzeniu, które mówią, że chce ją mieć. Gideon Cross szybko przejmuje kontrolę nad jej życiem. Ale i jego dręczą demony. Czy dwie osoby o tak bolesnej przeszłości mogą być razem?
Zacznę od tego, że te problemy z przeszłości bardziej podobały mi się w Greyu – obie powieści są erotykami, ale w Greyu wspomnienia bohatera nie miały nic wspólnego z seksem. W Crossie każda osoba z bolesną przeszłością była molestowana. Trochę mnie to uderzyło – bohater erotyka nie może mieć koszmarów opartych na innym temacie?
Co do samej erotyki – zdecydowanie nie została przekroczona cienka granica między nią a pornografią, za co plus. Raziło tylko ciągle używanie wulgaryzmów w scenach seksu (wygwiazdkuję, co by wrażliwsze osoby nie były urażone: ci*ka, ku*as etc.) – były tak dobrze napisane, a te słowa często psuły odbiór. Nie ma tu żadnych elementów BDSM, jest ledwie wspomniane o uległości i dominacji, więc osoby, które temat ten zgorszył w Greyu, mogą bez przeszkód sięgnąć po tę książkę.
Duży plus za poruszenie wątku homo- i biseksualizmu. Bardzo się ucieszyłam, że przyjaciel bohaterki nie jest gejem – to już tak utarte sparowanie, że momentami naprawdę robi się niedobrze – tylko biseksualistą. A szefostwo Evy było świetne i naprawdę dobrze wykreowane. Autorka ich nie zniewieściła, za co jestem ogromnie wdzięczna – o takich homoseksualistach dobrze się czyta. Nie będę może wspominała zbyt dokładnie o tych przedstawianych w części paranormali… zazwyczaj są na tak niskim poziomie jak podłoga w Solarisie.
Eva jest kobietą pewną siebie i jednocześnie zagubioną. Oczywiście musi się jakoś wyróżniać na tle wszystkich kobiet Gideona, który ponoć gustuje w brunetkach, a ona przecież jest blondynką. W dzieciństwie była molestowana i do tej pory nie do końca się z tym uporała. Jej matka jest nadopiekuńcza i non-stop ją śledzi. Denerwuje ją, że córka zapisuje się na zajęcia z krav-magi (ten sport mnie prześladuje od kilku lat, daję słowo – raz o nim usłyszałam i pojawia się wszędzie!) albo że zdradza ukochanemu swoje sekrety, nawet te najmroczniejsze.
Gideon zaś, od początku zwany Panem Mrocznym i Tajemniczym, jest miliarderem, właścicielem połowy NYC (lepiej niż Grey!), uwodzicielem, miłośnikiem witamin poprawiających seks (słowa Cary’ego z drugiej części, nie moje – i nieprawdziwe, przecież Gideon Cross nie potrzebuje żadnych wspomagaczy, staje mu na sam widok Evy). Ich relacja jest, jakby to łagodnie powiedzieć, w większości bezsensowna. Eva ma wątpliwości do do Gideona, kłócą się, uprawiają seks, wszystko jest okej, wracają stare wątpliwości, kłócą się, seks, okej, wątpliwości, kłótnia, seks, okej… etc. Pod tym względem historia przewidywalna. Niemniej jednak czekałam z niecierpliwością na przebieg kłótni. Chciałam, by Eva porządnie się postawiła i powiedzmy, że poniekąd moje wymagania spełniła.
Sama historia brzmi dość podobnie do Greya, poza aspektem, że tutaj Eva i Gideon pracują w tym samym budynku, więc nie mają jak się wymijać. Cross jest tak samo zaborczy wobec Evy jak Grey wobec Any, czasami nawet bardziej. Momentami, naprawdę rzadko, działało mi to na nerwy, ale zawsze ciekawość brała górę i pochłaniałam kolejne strony. Ogółem w ciągu jednego dnia przeczytałam cały „Dotyk Crossa”, przed którym kończyłam jeszcze rano ostatnie 150 stron pierwszej książki Anety Jadowskiej o przygodach Dory Wilk (recenzja wkrótce). W ciągu dnia pochłonęłam niecałe 600 stron, bo Cross tak mocno mnie chwycił, że nie mogłam się uwolnić.
Intryguje mnie trochę postać Chrisa, brata Gideona. Jestem już po lekturze drugiego tomu, którego recenzja pojawi się tutaj na dniach i nie jestem pewna, czy to, co autorka wypisała w jego sprawie w tej części jest całą prawdą, czy też czeka nas coś jeszcze. Liczę na opcję drugą.
Oprawa graficzna jest niesamowita, o wiele lepsza niż greyowa. Język jest plastyczny, na naprawdę wysokim poziomie, pomijając tylko wulgaryzmy w scenach erotycznych. Nie namęczymy się jak przy prostym języku Greya. Wydanie przyciąga wzrok z daleka.
Książka zdecydowanie należy do moich ulubionych, ale wciąż nie jestem pewna, czy stoi w rankingu wyżej od Greya. Mam plan napisać Wam porównanie obu serii, gdy już wszystkie recenzje pojawią się na blogu. Mimo lekkiej naiwności fabularnej i momentach mniej rozrywkowych, zatonęłam w przygodach Evy i Gideona. Z niecierpliwością czekam na trzeci tom, który już do mnie idzie. Oceniam na 8,5 za powtarzaną kolejkę „kłótnia-seks-rozejm” i lecę czytać „Beautiful Bastard”. A „Dotyk Crossa” polecam – nie ma BDSM, więc sceny łóżkowe nie powinny was urazić.