Medycyna przeszła długą drogę wielkich przemian, od humoralnej pseudonauki jeszcze w dobie nowożytności, po operacje na otwartym sercu. Kiedyś lekarz szczycił się tym, że diagnozę stawia bez dotykania pacjenta (nie jest jakimś tam podrzędnym chirurgiem). Teraz wielospecjalistyczne zespoły dokonują cudów przy stołach operacyjnych, korzystając z osiągnięć różnych nauk. "Historia współczesnej medycyny. Renesans, wynalezienie chirurgii i rewolucja implantów" o tej przemianie medycyny opowiada. Książka Davida Schneidera, chirurga ortopedy, to dla mnie tekst oceniony ambiwalentnie. Zarówno w formie jak i w treści praca okazała się wspaniała, ale i często nudna lub nieodpowiednia. Konstrukcja, w której większość rozdziałów zaczyna się autobiograficznymi wspomnieniami z czasu studiów, to bardzo dobry pomysł i kopalnia emocjonującego zaplecza współczesnej medycyny. Opisane przełomowe kroki, które stworzyły współczesną chirurgię, przyswajało się dobrze. Natomiast za grzechy Schneidera uznaję sprowadzenie chirurgii do ortopedii kończyn, niepotrzebne detale o komercyjnych produktach implantologii i nudne statystyki o amerykańskiej ochronie zdrowia. Wobec takich niedociągnięć pewne uproszczenia o filozofii nauki, czasem infantylne odczytanie rewolucji naukowej XVII wieku wypada mi ocenić jako drobne wpadki lub aktywatory do zwykłej polemiki.
Skupiając się na wybitnych osobowościach, które wyprowadzały naukę o człowieku z odmętów nieprawd, Schneider pokazuje jak wyjątkowe i wspaniałe szanse na długie życie mamy obecnie (str. 16):
"(...) w każdej epoce przed rokiem 1865 pacjent cierpiący na niemal dowolne schorzenie miał się o wiele lepiej, jeśli zostawiono go sememu sobie, z dala od 'opieki' lekarza."
Niewątpliwie książka jest udaną pochwałą człowieka w jego dążeniu do poznania, które w przypadku biologii Homo sapiens coraz bardziej minimalizuje cierpienie jednostkowe. Rozwój anatomii, antyseptyka, anestezjologia i bakteriologia wyzwoliły lekarzy z wielu ograniczeń. Śledząc dokonania pokoleń przyrodników, biologów, medyków i współczesnych lekarzy, Schneider skupia się na istocie postępu w medycynie. Wszystkie przywołane historie ciążą w kierunku chirurgii. Przejście od, uprawianej już nawet w starożytności, analizy wydzielin do przełomu XIX/XX wieku, gdy operacje zaczęły być planowanymi zabiegami, zawiera w sobie mnóstwo poświęcenia, błędnych dróg, przypadkowych odkryć, cierpienia milionów zwierząt poświęconych dla zbudowania wiedzy o mechanizmach formujących organizmy.
Choć słowo to nie pada w książce, to jest w niej sporo o przekraczaniu sfery 'tabu' i budowania etycznego poligonu dla określania granic ingerencji w istotę człowieczeństwa. Mimo religijnych zakazów, uprzedzeń różnej natury, to często półlegalne, nieetyczne i barbarzyńskie (włącznie z 'cmentarnymi hienami') działania umożliwiły powstanie chirurgii. Już sama opowieść o 'ojcu chirurgii' - Johnie Hunterze (str. 138-138) - daje obraz niejednoznaczny, mroczny, ale i pasjonujący. Stojąc na granicy szaleństwa, potrafił przy użyciu lancetu na własnych sferach intymnych zaaplikować sobie kiłę w celu obserwacji rozwoju choroby. Chirurg na ostatnich stronach pokusił się nawet o opisanie przyszłości, która również będzie wymagała społecznego nakreślenia granic dla ingerencji w organizm – genetyka, inteligentne implanty, nano-roboty i inne ‘przedłużacze życia’ otwierają nowe pola kontrowersji etycznych.
Wspomniane wprowadzenia w rozdziały, czyli autobiograficzne wstawki, to subiektywny, choć i sugestywny, obraz codzienności młodego lekarza. Czasami czytelnik musi liczyć się z naturalistycznymi opisami sekcji zwłok (str. 142), czasem z relacjami z zamętu na oddziałach ratunkowych (str. 390-392 - pacjent po ataku maczetą to zaledwie wstęp do urazów, z którymi jednego dnia spotkał się autor). Czasem to bardzo osobista i humanistyczna w całym kolorycie opowieść o stresie, wątpieniu i satysfakcji okupionej wyrzeczeniami. Opis pracy skalpelem (str. 258-259) to udana próba włączenia laika w świat mu niedostępny, gdy rzeczywistość chirurga redukuje się samego akty cięcia. Trochę w tym patosu, ale mnie pozostawiło z namiastką zrozumienia, czym taka praca jest. Dla takich opisów warto sięgać po książki popularyzujące naukę!
Być może tak musi być, że każda pliszka chwali swój ogon. Jednak wciąż nie zgadzam się z wieloma ogólnymi tezami o rozwoju nauki w wiekach XV-XVII. Zdecydowanie nie jest prawdą, że w dobie Harveya (1. poł. XVII w.) matematyka była w powijakach (str. 116-117), a on sam wraz z Baconem i Kartezjuszem zbudował naukę taką, jak rozumiemy ją współcześnie (str. 119). Harvey kierował się i mistycyzmem, mylił się w wielu postulowanych funkcjach serca (*). Do tego zdecydowanie większy nacisk w referowaniu przebiegu rewolucji naukowej należałoby położyć na Galileusza (nie chodzi o astronomię, tylko zbudowana przez niego metodę pracy), zamiast na Bacona. Schneider, jako ekspert chirurgii barku, w drugiej części pracy chyba przesadnie skupił się na detalicznym rozwoju własnej specjalizacji. Ucierpiał na tym tekst. W efekcie nie wspomina nawet o pierwszym przeszczepie serca! Nie ma niemal nic o współczesnej chirurgii związanej z organami wypełniającymi jamę brzuszną. Choć jestem w materii dyletantem, to uważam taką lukę za duży błąd. W całej książce o wątrobie, trzustce, jelitach czy nerkach (traktowanych łącznie) jest wielokrotnie mniej, niż o implantach kości! Nie za bardzo przekonuje mnie podana statystyka, z której wynika, że obecnie w USA wykonuje się ok. 20 milionów implantacji rocznie, z czego gros to zabiegi ortopedyczne. Niepotrzebnie zajmują miejsce wyliczanki statystyk implantacji w Ameryce (str. 453-476) oraz przywołane rozwiązania komercyjne i analizy kosztów różnych zabiegów. Do tego dwa całe rozdziały to raczej analiza administracji medycznej (‘legendarny’ amerykański Medicare i problemy rejestracji leków). Być może to ciekawe tematy, ale nie na książkę, która adresowana jest do laika i wychodzi od pięknych grafik anatomicznych Vesaliusa!
"Historia współczesnej medycyny" to kopalnia wiedzy o pasjonującej i pouczającej drodze, jaką przeszła nauka o człowieku. Mnóstwo detali było dla mnie nowych (że pijawki w medycynie są wciąż bardzo pomocne, że człowiek który uratował miliony poprzez wykrycie mechanizmu infekcji skończył w niesławie, że w końcu XIX w. w pewnym nowojorskim szpitalu po korytarzach chodziły dziesiątki lekarzy-kokainistów, że pierwszy rozrusznik serca powstał całkowicie chałupniczą metodą, że chrząstki stawowe są wprost fenomenalnie uformowane do minimalizacji tarcia,... ). Gdyby nie końcowe rozdziały, w których dominuje buchalteria i 'amerykocentryzm', tekst byłby bliższy ideałowi. Szkoda. Brak skorowidzu (chociażby nazwisk), to ostatni z listy minus dla mnie, choć z drugiej strony jest ciekawa kolorowa wkładka. Myślę, że Schneider ma dar pisania bardzo wciągająco. Zarówno pamiętnik autobiograficzny, jak i opowieść o ‘czystej’ medycynie chętnie bym przeczytał i zapewne ocenił zdecydowanie lepiej. A tak, pozostała dość bezsensowna średnia z różnych składowych książki – od słabych po wybitne.
DOBRE – 7/10
=======
* Polecam "Naukowcy i ich odkrycia XVI-XX wiek" (str. 40-46), John Gribbin, Wydawnictwo SEL 2019