Hell week to przede wszystkim osnuty legendami etap selekcji podczas kursu BUD/S dla przyszłych operatorów amerykańskiej jednostki specjalnej Navy SEALs. W jego trakcie, kandydaci poddawani są ekstremalnemu wysiłkowi fizycznemu oraz psychicznemu, a ciągły głód, wychłodzenie i symboliczne godziny snu sprowadzają ich na skraj wycieńczenia. Podobne elemnenty selekcji odbywają się również pod szyldem innych elitarnych jednostek specjalnych łącznie z naszym GROM-em. Erik Bertrand Larssen przeszedł swój Hell week prawie dwie dekady temu podczas naboru do norweskiej jednostki wojskowej w Trandum. Dzisiaj jest rozchwytywanym mówcą motywacyjnym, a swoje usługi świadczył między innymi współpracując właśnie z amerykańską jednostką Navy SEALs i brytyjskim SAS-em.
Przyszedł w końcu czas na cywili, bo powyższa książka ma na celu odmienić nasze codzienne życie. Własne spojrzenie i radzenie sobie z przeciwnościami. Ma wyrwać z nerwowego zabiegania, ciągłego zapracowania, natłoku obowiązków, a w rezultacie braku czasu na przyjemności. Ma zakończyć tryb życia od weekendu do weekendu, od pierwszego do pierwszego, od stycznia do stycznia. Ma pokazać jak żyć, by z chęcią iść do pracy, wracać do domu czy zaplanować spotkanie z przyjaciółmi. Cóż, kto by nie chciał. Poszedłem za tymi zapewnieniami i ruszyłem z tematem.
Szczerze powiedziawszy, już pierwsze rozdziały zaczęły pokazywać jak wygląda moja codzienność. Uśmiechałem się do siebie z myślą, że facet wie co pisze. Ja to przecież wszystko znałem z własnego doświadczenia. Podrzucał co jakiś czas mądry cytat, a ja chłonąłem go jakby od tej chwili miał być moim nowym drogowskazem. Dobrze formułował zagadnienia wytykając mi własne błędy, wygodne wybory oraz złe nawyki. Pierwszej nocy doczytałem książkę do połowy ale postanowiłem odpocząć. Zacząłem układać wszystko w głowie i pamiętam, że tamtej nocy jeszcze długo nie mogłem zasnąć.
Przy drugim podejściu, wstępne emocje miałem już za sobą, więc nie było już elementu zaskoczenia. Zacząłem na chłodno trawić rewolucyjne zmiany i dopasowywać je do własnego życia.
Tydzień wg Larssena to szczegółowy plan na siedem dni wydartych z naszego codziennego trybu życia. Otrzymujemy nowe wytyczne względem planowania zajęć, aktywności fizycznej jak i diety. Nie jest lekko, a momentami dyktowana strategia wręcz wydaje się być nierozsądna i trudna do przyjęcia. W głowie zacząłem nawet dopasowywać się, lekko korygując względem różnych zmian i w sumie dałoby się. Ale w czwartek? Taki strzał? Tak, wiem. Pewnie włączył mi się mój wygodny mechanizm obronny. W każdym razie, tak jak na początku byłem pewny siebie, tak analizując każdy kolejny dzień, mój zapał ostygał. Swoją drogą przypomniał mi się pewien cytat, a zarazem podtytuł książki Ppłk Krzysztofa Przepiórki – współtwórcy jednostki GROM – „Odważni żyją, ostrożni trwają”.
Najlepszą recenzją owej pozycji byłoby przeżyć swój Hell week i dopiero wówczas ocenić jego rezultaty. Przetrwać ten piekielny tydzień i udowodnić przede wszystkim sobie, że można. Póki co, każde słowo będzie na miarę gdybania i pustych analiz opartych na dotychczasowych przyzwyczajeniach. Nic nie przychodzi bez wyrzeczeń, bez ciężkiej pracy więc i tu jest pewnie jakiś głębszy sens. Książka wyraźnie pokazuje, że aby coś zmienić, trzeba się oderwać, podjąć rękawicę i walczyć. Nie ważne czy jest się na rekrutacji w San Diego w Kalifornii do Navy SEALs, czy w bieszczadzkich lasach w przypadku GROM-u. Swój Hell week można rozpocząć w najbliższym otoczeniu, już w poniedziałek o piątej rano, jednak i do niego warto by było się odpowiednio przygotować.