W historii wojskowości konflikt sprzed ponad dwóch mileniów między Kartaginą a Rzymem, wciąż pozostaje tematem, który może inspirować współcześnie. Choć nie przepadam za militariami, to zachęcony wcześniejszymi lekturami książek Adriana Goldsworthy’ego, zdecydowałem się i na „Upadek Kartaginy. Historia wojen punickich”; trzy kampanie, które rozniosły w pył jedną cywilizację, z drugiej stworzyły potęgę śródziemnomorską z ambicjami imperialnymi. Przed lekturą mniej mnie ciekawił sam przebieg procesu kolejnych starć, raczej liczyłem na opis tła społecznego, dyskusję o zarzadzaniu starożytnymi państwowościami i zebranie konsekwencji wyniszczającego brutalnego zwarcia. Wszystko dostałem w dobrym opakowaniu, choć napisanym trochę sztywnym językiem (znane mi już książki historyk napisał później, kiedy chyba wypracował już ciekawszy styl). Ostatecznie jestem umiarkowanie zadowolony – publikacja to zwarta historia zamknięta w jednym tomie, z przypisami, z kalendarium i listą konsulów, indeksem, krótkimi notatkami o głównych urzędach rzymskich i z kilkunastoma mapkami. Nie jest to dzieło przełomowe, z monograficznymi ambicjami, choć z ciekawą dyskusją o wciąż kontrowersyjnych kwestiach, z wieloma komentarzami uwypuklającymi niespójności między przekazami historyków grecko-rzymskich, którzy zdali ze zdarzeń relację.
Goldsworthy chyba dobrze, czyli proporcjonalnie, ‘wgryzł się’ w każdą wojnę punicka, drugiej poświęcając najwięcej miejsca. Cenna dla mnie była opowieść o pierwszej – bardzo ważnej, bo otwierającej Rzym na tereny poza-apenińskie. Niesłychany wysiłek włożony w zbudowanie floty okrętów, niemal od zera (str. 114-115), dowodzi elastyczności struktur republiki. Stąd wiem również, że choć słonie towarzyszyły i Hannibalowi w drugim starciu, to jednak te w pierwszej konfrontacji odegrały ważniejszą rolę. To jednak nie przeszkodziło w zbudowaniu nieprawdziwego mitu. Dorzuciłbym od razu jeszcze jedną legendę – posypanie ziemi kartagińskiej solą po kończącym teatr wojen oblężeniu - to kolejna nieprawda, która zapewne ładnie powielała się przez pokolenia kultur tych, którzy zwyciężyli.
Czytając po raz kolejny o rzymskiej militaryzacji i przywiązaniu do republiki wszystkich warstw, nieodmiennie mnie ta karność zdumiewa. Nawet w chwilach największej próby, po bitwie pod Kannami, Senat nie zamierzał pertraktować (str. 255, 267). Same elity, choć przetrzebione w wyniku krwawego marszu Hannibala przez Apeniny, zachowały sporo z odpowiedzialności za los wspólny (str. 146):
„Rzymskie elity ewidentnie bardzo silnie identyfikowały się z państwem w sposób, którego nie powinniśmy kwestionować w imię współczesnego cynizmu.”
Kolosalna przemiana w myśleniu Rzymian o potencjale własnej machiny logistycznej – elastycznym ustroju, strukturze społecznej i organizacji militarnej – zapewne musiało ich samych zdumiewać (str. 419):
„Potencjał militarny republiki był wielki, ale dopiero pod presją zmagań z Kartaginą zaczęto zdawać sobie z tego sprawę.”
Choć nie oczekiwałem zbyt rozbudowanego tła społeczno-gospodarczego, to wciąż trochę szkoda. Jest sporo taktycznych rozważań o przyczynach podejmowania decyzji przez wodzów, uwarunkowaniach geopolitycznych, choć przecież w tle do wyniszczających kampanii, działo się życie rolników czy kupców. Przestawienie gospodarek na dźwiganie kosztów zbrojeń pośrednio wybrzmiało w podsumowaniu. Historyk na ostatnich stronach bardzo ciekawie w pigułce przygotował grunt pod upadek republiki w I w p.n.e. Latyfundia, nieuchronność powstania armii zawodowej i prywatyzacje legionów uzależnionych od wodza, to pośrednie konsekwencje punickich wojen. To one z jednej strony imperialnie pobudziły do walk o nowe prowincje, z drugiej wywróciły dotychczasowy ustrój, skrojony na mniejszą państwowość. Goldsworthy bardzo ciekawie zamknął tekst, wprowadzając sytuację kraju w okres zamętu, który akurat jest w moim centrum zainteresowania.
„Upadek Kartaginy” zasługuje na uwagę pasjonatów wojskowości, w szczególności przebiegu samych starć i zaciekawionym codziennością ‘życia skoszarowanego’ okresu środkowej republiki. Autor wspomina, że w XX wieku został ten okres nieco zapomniany. Popularnością literacko-filmową cieszy się rzymskie stulecie kończące milenium. Tą książką mamy szansę na zmianę nieco proporcji. Warto zarówno odkurzyć sobie okres, gdy imperializm rzymski nie był jeszcze oczywistością i być może zadumać nad propaństwowymi postawami, które po wiekach inaczej się już rozumie.
DOBRE z plusem – 7.5/10