“Rodzina monet’ to seria książek, o której słyszało wiele ludzi. Przez długi okres zajmowała wysokie miejsce w bestsellerach empiku, a Tiktok szalał na jej punkcie. Wśród odbiorców w różnym wieku dostrzec można albo przeogromny zachwyt nad tą pozycją, albo odrazę i niedowierzenie, iż książka ta w ogóle została wydana. Do której grupy zaliczam się ja? Zdecydowanie do drugiej.
Hailie to niespełna piętnastoletnia dziewczyna, która traci najbliższą rodzinę w wypadku samochodowym. Okazuje się, że posiada pięciu przyrodnich braci, a najstarszy z nich postanawia wziąć ją pod swoją pieczę. Dziewczyna przeprowadza się do ich posiadłości i zostaje wplątana w ich niebezpieczne, pełne tajemnic życie.
Zacznijmy od początku: Hailie po wypadku od razu praktycznie trafia do swoich braci. Jak to ma się do rzeczywistości? Ano nijak, bo sprawa o przyznanie roli opiekuna prawnego (nawet tymczasowego) nie toczy się przez dzień czy dwa, a na pewno dziewczyna nie zostaje wysłana do obcych dla niej ludzi do kompletnie nowej miejscowości bez wcześniejszego zapoznania się z nimi czy chociażby zorganizowania spotkania między opieką społeczną a potencjalnym opiekunem prawnym.
“Nawet nie wiem, w którym momencie zjawiła się opieka społeczna [...] Byłam pewna, że będę się teraz błąkać po domach zastępczych jak te wszystkie sieroty, które znałam z książek i filmów. Zamiast tego wkrótce usłyszałam coś co zmieniło moje życie jeszcze bardziej. Vincent Monet będzie moim nowym opiekunem prawnym [...]. Wkrótce siedziałam w samolocie zmierzając ku nowej rzeczywistości”.
Vincent już na początku przedstawia Hallie zasady panujące w domu, które dotyczą tylko niej. Przecież palenie papierosów przez czternastolatkę czy przeklinanie to grzech ciężki, ale już przez troszkę starszego (o ile nie pomylę 16-letniego) brata jest całkowicie w porządku. Oczywiście, żeby było ciekawiej, bracia to nastolatkowie bawiący się bronią - to taki dodatek do fabuły, gdzie okazuje się że należą do jakiejś organizacji ale nie jest wyjaśnione do jakiej, po co i co tam robią [no ale trzeba zostawić sobie jakieś wątki na dalsze tomy].
Hailie dostaje ZAKAZ spotykania się z płcią przeciwną. Nawet nie w kontekście randek [bo, przyznaję, na upartego można byłoby to jeszcze zrozumieć], ale także w kwestiach koleżeńskich, bo każdy chłopak myśli tylko o jednym i ona ma się trzymać od nich z daleka. Oczywiście to nie dotyczy braci - oni sypiają z dziewczynami bo mają do tego prawo. I żeby nie było, że to tylko słowne zakazy: Hailie idzie do kina z kolegą ze szkoły, a kiedy dowiadują się o tym bracia spychają tego kolegę ze schodów, żeby pokazać że ma się trzymać z daleka od dziewczyny. Mądre rozwiązanie i bardzo adekwatne, prawda?
Zostając przy temacie przemocy - bracia Monet non stop zachowują się agresywnie: względem siebie, względem innych osób. Nie stronią od przemocy fizycznej, potrafią bez skrupułów pobić kogoś bo ośmielił się źle spojrzeć na nich. Żeby było jeszcze ciekawiej, stosują przemoc emocjonalną w stosunku do Hallie. Tylko, że autorka przedstawia to jako OPIEKUŃCZOŚĆ, a strach dziewczyny niejednokrotnie tłumaczony jest jako strach przed karą ze strony braci, bo to Hailie jest winna. Ośmieszają ją, nie mają do niej żadnego szacunku, rządzą nią, szantażują emocjonalnie i próbują przekupywać ją drogimi gadżetami byleby dostosowywała się do ich decyzji i najlepiej to się nie odzywała. Co więcej, dziewczyna straciła całą swoją rodzinę w wypadku, ma problem z jedzeniem [może być to początek zaburzeń odżywiania ale to równie dobrze mógł być brak apetytu spowodowany zmianą otoczenia i żałobą]. Co robią bracia w restauracji? Krzyczą na nią i praktycznie zmuszają ją do jedzenia, bo tak należy zrobić i koniec!
Przyznam, że im dalej się czyta tę książkę, tym więcej absurdów można znaleźć. Bohaterowie są tak źle wykreowani, że ciężko o nich powiedzieć coś więcej niż “ten łagodniejszy brat, ten najsurowszy brat i trójka pozostałych, którzy odzywają się jak muszą a tak to są obojętni”. Hailie zmienia swoje zachowanie co trzy sekundy, nie wie czego chce, chociaż to można wyjaśnić jeszcze młodym wiekiem bohaterki, więc da się przymknąć na to oko.
Język książki jest infantylny przez większość czasu co może sugerować iż książka skierowana jest do młodszych czytelników, ale nagle w połowie książki co drugie słowo to wulgaryzm i odniesienia do seksu. Składniowo ta książka leży, pojawia się wiele błędów logicznych. Niektóre z dialogów są tak nienaturalnie napisane, że ciężko podchodzić poważnie do rozmów bohaterów. “Rodzina monet” jest wypełniona toksycznymi zachowaniami, postawami i relacjami, które są znormalizowane i traktowane jako rodzaj nadopiekuńczości w rodzinie.
Strasznie czyta się tę książkę. Nie znalazłam NIC co wywołałoby moje pozytywne emocje. To nie jest książka odpowiednia dla nastolatek ani młodych czytelników. Właśnie w ten sposób kształtuje się potem zakłamane wyobrażenie o świecie i brak umiejętności rozpoznawania toksycznych relacji/zachowań.