Leopold Tyrmand do tej pory był autorem znanym mi jedynie z nazwiska i podejrzewam, że niewiele osób znających czasy PRL-u jedynie z opowieści mogłoby poszczycić się choćby oględną znajomością jego twórczości. A to niedobrze. Jego proza to bowiem świetny dokument tamtych czasów, a w przypadku zbioru opowiadań „Gorzki smak czekolady Lucullus” także popis trafnych obserwacji obyczajowych i socjologicznych.
Opowiadania, podzielone na trzy części, mają formę wspomnień. Pierwszą część stanowią wspomnienia wojenne w których głównym bohaterem jest sam autor, druga zawiera historie o lekko nadprzyrodzonym wydźwięku, trzecia natomiast skupia się na sporcie. Osobą scalającą je jest sam Tyrmand (a może po prostu podmiot liryczny), który spotyka na swojej drodze zwykłych ludzi, mających często do opowiedzenia niezwykłe historie, nierzadko ocierające się absurd. Bo czy prawdopodobną może być np. opowieść bohatera „Roweru, czyli zemsty moralności”, zamożnego acz niezbyt uczciwego człowieka, który decyduje się zostać kloszardem w Szwecji tylko po to, by zostawiając na ulicy rower bez zabezpieczenia wystawić na próbę uczciwość Szwedów?
W pierwszej części Tyrmand bez patosu, za to z dużym dystansem, pisze o wojennej rzeczywistości człowieka, który zdany na własny spryt i nieco szczęścia musi radzić sobie na terenie wroga. Według mnie jest to najlepsza część z całego zbioru, pisana z jak by nie było rzadkiej perspektywy uchodźca na robotach w Rzeszy, niepozbawiona jest też nienachalnego humoru. Gdzieniegdzie Tyrmand rozładowuje atmosferę subtelnym żartem słownym, lub niecodziennym sformułowaniem np. „Feldfebel spojrzał na mnie po niemiecku.”*
Druga część z wspomnianym „Rowerem...” jest już dużo słabsza, historie w niej zawarte są przerysowane, pozbawione puenty i popełniają ten niewybaczalny dla literatury grzech nudzenia czytelnika.
Część poświęcona sportowcom jest chyba najbardziej „obyczajowa”. Tyrmand przedstawia świat dobrze zapowiadających się młodych ludzi, boksera, pływaczki i tenisisty, którzy muszą radzić sobie z sukcesami, co wbrew pozorom nie jest takie łatwe.
Niektóre opowiadania noszą znamiona przypowieści, ich bohaterowie zostają postawieni przed problemem lub wyborem drogi, mającymi decydować o dalszym ich życiu. Tyrmand przy tym nie ocenia bohaterów, to zadanie zostawia czytelnikowi.
Sporo miejsca poświęca też kulturze picia. O ile jednak w opowiadaniach „wojennych” z pierwszej części ma to swój urok, o tyle w „Opowieści o tragicznym tenisiście” problemy alkoholowe bohatera zdecydowanie dominują nad treścią i w ostateczności zamiast przestrzegać – nużą. Być może był to celowy zabieg Tyrmanda, jednak nie sposób opędzić się od wrażenia, że trochę pogubił się w proporcjach.
„Gorzki smak czekolady Lucullus” jest zbiorem nierównym, niewątpliwym atutem jest z pewnością sprawność językowa, tak samo wspomniane wcześniej opisy wojenno – PRL-owskich realiów i pełnokrwiste postaci, jednak coś szwankuje, jakiś drobiazg nie pozwala mi uznać tej książki za pozycję wybitną, czy chociażby bardzo dobrą. Być może to przegadanie poszczególnych opowiadań, być może brak pozostawiającej niedosyt wyraźnej puenty. Mimo wszystko jednak z Tyrmandem zapoznać się warto.
* Leopold Tyrman, „Gorzki smak czekolady Lucullus”, str. 79, Wydawnictwo MG, Warszawa