Książki przekrojowe, które popularyzują naukę, a jednocześnie są analizą wielu źródeł poznania złożonej rzeczywistości, mogą być ogólnikowe, niepełne, trywialne, błędne. Zagrożeń jest dużo, stąd albo takie książki nie powinny powstawać, albo trzeba zaufać autorowi i jego kompetencjom. Martin Elvis to ‘rasowy’ astrofizyk wysokich energii, który z czasem przestawił się na badania planetarne, głównie skupione na asteroidach, przez co dodatkowo rozbudował zakres swojego zainteresowania na inżynierię kosmicznej eksploracji zasobów. „Asteroidy. Jak miłość, strach i chciwość zadecydują o naszej przyszłości w kosmosie” to książka łącząca zagadnienia astronomii planetarnej, teorii materiałowej, technologii górniczych, astronautyki, gospodarki i ekonomii oraz prawa, co w połączeniu z zainteresowaniami autora daje szansę na dobry tekst. Całkiem zgrabna panorama problematyki ludzkiego bytowania poza Ziemia, w szczególności w związku z eksploatowaniem asteroid, nieco pod koniec straciła na spójności. Mimo że oczekiwałem tekstu skupionego na przyrodniczej analizie niewielkich ciał Układu Słonecznego, to dostałem dalece więcej, co z reguły odbieram pozytywnie. Zapewne tekst stanowić może bardzo ciekawe ‘sprowadzenie do realiów’ rozwijane motywy w literaturze SF. Cała dyskusja o naszych szansach życia poza Ziemią, o czerpaniu zasobów z innych układów, o konfliktach ‘gwiezdnowojennych’ ma w tej książce walor polemiki z fantazją literacką, choć tu techniki weryfikujące wyobraźnię pisarzy musiałby zastosować ktoś inny, dysponujący przykładami z beletrystyki. Na pewno „Asteroidy” to ‘kubeł realistycznej wody’ na pisarzy i czytelników science fiction. Nostromo, „Armageddon”, Cixin Liu, a nawet klasycy – Bradbury czy Strugaccy - powoli zostają postawieni wobec teraźniejszości w pozycji ‘sprawdzamy waszą wyobraźnię’.
„Asteroidy” są, jak sam autor pisze, wprowadzeniem w skomplikowany temat ludzkich możliwości na długie przebywanie poza Ziemią. Są próbą połączenia trzech składowych naszych motywacji – miłości, strachu i chciwości – w jeden samonapędzający się system pozytywnych sprzężeń zwrotnych, które mogą dać szansę na czerpanie korzyści z zasobów pozaziemskich. Pierwsza napędza naukową ciekawość, druga zmusza do przyglądania się mechanizmom potencjalnych katastrof kosmicznego pochodzenia, a trzecia uaktywnia jednostki do kapitalistycznego rozwoju. Ponieważ asteroidy są względnie najłatwiejszym możliwym źródłem ‘extraterrestrialnego zysku’ (podobno „pierwszy bilioner zbije fortunę w kosmosie”), to Elvis im poświecił najwięcej uwagi. Stojąc na pozycji umiarkowanego optymisty, postarał się oddzielić szum medialny od faktów. Dość zgrabnie zbudował książkę na trzech wspomnianych hasłach, rozwijając analizy w kierunku od przyrody, poprzez technologie, ku gospodarce i regulacjom. W tym ostatnim elemencie najmniej ufam autorowi (szczególnie, że sam się do tego przyznaje). Do tego, w podsumowaniu, nakreślił wizje najbliższych dekad i stuleci, które stanowią dość luźny i kontrowersyjny pomost do wspomnianego we wstępie SF. Wyjątkowość publikacji, to właśnie jej wieloaspektowość i próba odpowiedzi na trudne pytania na podstawie stanu faktycznego – w obszarach przemysłu, nauki i myśli innowacyjnej.
Poszukujący informacji o asteroidach, znajdą tu kopalnię aktualnej wiedzy. Jak powstały? Jak je badamy? Jak się je dzieli? Ile z nich nam zagraża i jaki odsetek jest potencjalnie dostępny technologicznie do zbadania z bliska? Dyskusja o szansach uderzenia asteroidy (czyli meteoru – jako zjawiska świetlnego i meteorytu jako pozostałości po zderzeniu), a w szczególności dyskusja o możliwych zasobach na asteroidach węglowych (str. 194-215) to bardzo wartościowe fragmenty. Akurat ten ich typ, to potencjalne źródło wody (której jest na Ziemi sporo, ale koszt jej wynoszenia na orbitę sprawa, że w przyszłości może się opłacać jej pozyskiwanie ze skał międzyplanetarnych). Elvis bardzo sprawnie porusza się po pojęciach astrofizyki i planetarnej ‘drobnicy’, która czasem przelatuje koło nas. Kreśląc plan astronomii przemysłowej, łączy świat teoretyczny i czysto poznawczy z dość cynicznym światem pozyskiwania metali. Nim na dobre w drugiej części rozkręca się wokół ‘astro-gospodarki rynkowej’, realistycznie przedstawia fakty. Tu jest fascynujący, pełen ciekawych analogii i przykładów. Ze zdziwieniem czytałem chociażby o próbach laboratoryjnych nad archeonami/bakteriami, które mogą trawić plastik, ale w przyszłości mogłyby i minerały. Ciekawie wyglądałoby górnictwo na asteroidach, na które zamiast rozstawiania wierteł, wypuszczalibyśmy ‘stado’ bakterii, które ją wręcz zje (str. 235). Takie rodem z SF ‘biogórnictwo’. Zwróciłem również uwagę na wykorzystanie pulsarów milisekundowych do pozycjonowania potencjalnych ‘maszyn górniczo-miedzyplanetarnych’ zmierzających do wybranego celu (str. 221).
Druga cześć, obarczona dużymi znakami zapytania, jest autorską wizją możliwej odpowiedzi kapitalizmu i gospodarek wolnorynkowych na czekające nas braki surowcowe w obliczu orbitujących skał potencjalnie pełnych dóbr wszelakich (głównie platynowców i pierwiastków ziem rzadkich). Astronom przyznaje, że wiedzę w tych tematach buduje na specjalistycznych konferencjach, których odbywa się coraz więcej. Nieco inaczej patrzę na komercyjne loty sub-orbitalne, ‘prawie-orbitalne’ i turystykę kosmiczną Bezosa, Bransona czy Muska. Elvis widzi w nich prekursorów, szalonych wizjonerów, twórców próbkujących możliwości i granice. Niewątpliwie recycling stopni rakiet i konsekwencja rywalizacji kilku potentatów (a w szczególności ich sprawdzenie się w roli pomocnika NASA i transportera ludzi do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej) to krok naprzód w dobrym kierunku, jednak rozwinięte myśli o partnerstwach publiczno-prawnych i możliwej wspólnej ‘ogólnoludzkiej chęci kooperacji’ to coś zupełnie innego. Mam również pewne wątpliwości co do szacunków – kosztów, zysków. Ostatecznie zakładam, że model zaproponowany przez autor jest pewną potencjalnością, przy założeni, że kilka ważnych otwartych pytań uzyska pozytywne odpowiedzi. Choć mamy od lat traktat kosmiczny, to banalność zła i chciwość (mająca zdecydowanie bardziej ciemne strony, niż zasygnalizowane w książce), łatwo mogą popsuć ideę kilkuwiekowego eksploatowania zasobów Układu Słonecznego. Może nam nie wystarczyć obserwowany realny spadek kosztów wynoszenia ładunku na niską orbitę (w przypisach na str. 391 pada optymistyczne porównanie, że w kilka dekad udało się zejść z 50000$ za kg do 1500$ - w znormalizowanych siłą nabywczą kosztach).
Na gospodarce się nie znam (choć pozwalam sobie na niewielką krytykę makroekonomii Elvisa, też laika). Stąd bardziej formalnie opiszę braki z bliższych mi obszarów. Zdecydowanie zabrakło mi pogłębionej dyskusji nad słowem ‘energia’. Ono się pojawia, ale tylko jako kłopot podczas zmagania z ziemską studnią potencjału (czyli grawitacją), która koszmarnie winduje koszty wynoszenia czegokolwiek na orbitę i technologicznie komplikuje sprowadzanie na Ziemię przedmiotów, chociażby cennej asteroidalnej rudy. Nie dokonał jednak autor przejścia do ogólnego problemu – pozyskiwania energii i jej magazynowania. Reakcje termojądrowe zostały jedynie wspomniane, jako możliwy obok jonowego napęd, ale już wpisanie tego w aktualne problemy nie nastąpiło. Potrzeba pozyskiwania pieniędzy to problem wtórny (jako zjawisko społeczno-ekonomiczne), wobec tego wspomnianego, choć Elvis poświęcił mu sporo miejsca. Jeżeli nie potrafimy globalnie pracować nad magazynowaniem energii Słońca (zapobiegając okresowym przeciążeniom i blackoutom) i ustalić, czy damy radę produkować prąd podczas tworzenia helu z wodoru w reaktorach termojądrowych, to marnie widzę szanse na przejście od biznesu ‘prawie kosmicznego’ i zabawek w rękach miliarderów, do poważnej eksploracji najbliższych nam miliardów kilometrów. Jeśli do tego nie potrafimy zapanować nad konsumpcyjną chciwością i klimatyczną zmianą środowiska na powierzchni pół miliarda kilometrów kwadratowych, to nie damy rady na miliony razy większym obszarze. I ostatecznie, jeśli mamy kacyków egoizmu, którzy zmuszają świat do wysiłku naprawiania szkód w wyniku ich wojen (metal na produkcje czołgów, które jako złom potem zalęgają w rowach, powinien ‘pracować’ gdzie indziej), to szansa na sukces się oddala. Uważam, że są pewne granice, których przekroczenie zamknie nas na powierzchni Ziemi, bo nie starczy nam zasobów – do postępu technologii, by dokonać ‘skoku energetycznego’ w wolność od ziemskiej grawitacji.
„Asteroidy” są książką unikatową na polskim rynku. Nie tylko łączy ona wiele dziedzin nauki i życia społecznego w jednej opowieści o przyszłości Homo sapiens, ale buduje ciekawą faktograficzną alternatywę (a czasem sformalizowany aneks) dla wizji przyszłości pisarzy SF i obecnych miliarderów. Elvis jest raczej większym niż ja optymistą (*). Charakter człowieka skłania go bowiem do podsumowania trzech pojęć napędzających jego narrację w słowach (str. 359):
„W mojej opinii frustracje miłosne zostaną odwzajemnione, a strach zażegnany właśnie przez chciwość.”
Elvis, szczególnie w drugiej części, dość zabawnie potrafi językiem rozbroić bardzo poważne tematy, jak wtedy gdy opowiada o turystyce orbitalnej (str. 252):
„Swoją drogą, kupując bilet w kosmos, warto uważnie przeczytać to, co napisano małym druczkiem. Musimy mieć pewność, że cena zawiera kanapki i … tlen! Nie wspominając już o bilecie powrotnym.”
Choć podział na rozdziały wypadł dobrze, bo da się każdy etap argumentacji poukładać w bloki, to nie wszystko w ramach tych bloków wypadło wzorcowo. Zdecydowanie bardziej klarownie należało separować wątki poważne, od zasadniczo chwilowo blokujących postęp (na poziomach fizycznym, technologicznym i finansowym). Do tego, przykłady reklam kosmicznych, sportu orbitalnego i innych ludzkich potrzeb, ubrałbym w większy cudzysłów. Ponieważ tytułowe ciała niebieskie są pretekstem do opowieści o ‘ludzkim skoku w kosmos’, to przyjmuję taką niezgodność oczekiwań z tym co dostałem z ciekawością. Zabrakło chyba słowniczka podstawowych pojęć, choć każde ważniejsze (szczególnie rezydujące w naukach podstawowych) zostało w tekście prosto i czytelnie przybliżone. Język autora jest przystępny, choć trochę zbyt dużo pojawiło się w drugiej czyści detali i nazw komercyjnych przedsięwzięć – firm i skrótów organizacji, systemów astronautycznych. Taka wyliczanka generalnie nie ma znaczenia w procesie budowania obrazu potrzeb, oczekiwań i możliwości ludzi wobec kosmosu.
BARDZO DOBRE – 8/10
=======
* Od kilkunastu lat uważam, że nie ma najmniejszych szans, by człowiek dotknął gruntu Marsa przed 2050 rokiem. Ostatnie lata (a w szczególności polityczne kunktatorstwo wobec wyzwań klimatycznych, absurdy porażająco realnych wojen wywoływanych z zupełnie nieracjonalnych społecznie powodów) mnie w tym utwierdzają.