Nie wiem, od czego zacząć. Tyle chciałabym przekazać, tak mocno pochwalić książkę, która mnie zachwyciła.
Ponad rok temu czytałam cykl "Pieśń Lodu i Ognia" G. R. Martina. Był piękny. To była opowieść, o jakiej się nie zapomina. Teraz wzięłam się za Akację zachęcona porównaniami do Martina. I nie zawiodłam się. Oczywiście to nie jest to samo, ale klimat podobny. Książka typu "cegła" - drobny druk, małe światło, a mimo to czytało się rewelacyjnie. Prawie nie dostrzegałam mankamentów, o których na koniec (to za te usterki dałam 5,5 a nie 6/6). Losy rodziny królewskiej czytało mi się jak powieść-rzekę - coś pięknego.
Otóż w pewnym fantastycznym świecie (rewelacyjnie nakreślonym) panuje dynastia Akaranów.
"Akacja" to nazwa wyspy, na której mają swój zamek, nazwa państwa panującego nad Znanym Światem no i drzewo - najczęściej spotykany gatunek na wspomnianej wyspie. Król wdowiec Leodan ma czworo dzieci - dwóch synów i dwie córki. Żyją sobie w dobrobycie, nie mając pojęcia, skąd płynie ich bogactwo i na jakiej zasadzie funkcjonuje świat.
Równolegle w krainie mrozu i wiecznej zimy istnieje państwo Meiningów - oni nie są zadowoleni z istniejącego stanu rzeczy, chcą obalić tyrana Leodan. A Leodan jest dobrym człowiekiem, łagodnym, kocha swoje dzieci, najszczęśliwszy byłby wtedy, gdyby mógł spędzać z nimi cały dzień. No i ogromnie tęskni za ukochaną zmarłą żoną. Nigdy nie ożenił się po raz drugi.
Świat przedstawiony jest bardzo sprawnie skonstruowany i znalazłam naprawdę sporo analogii z cyklem Martina. To jest zaleta książki, bo od czasu tamtego cyklu nie znalazłam nic, co porwałoby mnie do tego stopnia. A tu jest - proszę! Różne rasy ludzi, różne klimaty, różna fauna i flora - zależnie od strefy klimatycznej zamieszkiwanej przez ludzi. Różne kraje podporządkowane jednemu nadrzędnemu królowi. Różne dążenia i pragnienia panujących wasali, koligacje i przymierza. A także tajemnicze zagrożenie zza oceanu, nieznane a mimo to groźne. Wszystkie te elementy podlane odrobiną magii - ot tyle, żeby można było mówić o fantasy - bardzo mi się podobały. Wszystko było spójne i klarowne. Intryga snuła się wartko, nie była zbyt płaska, ale też i niezbyt skomplikowana, nie musiałam wracać do początku, żeby się zorientować kto jest kim.
Zabrakło mi mapy tego świata. Opisywane krainy były bardzo zróżnicowane i bardzo oddalone od siebie. Wolałabym czytając, mieć pod ręką mapę.
No i na koniec kropelka dziegciu - obniżyłam moją najwyższą ocenę za literówki. Rozumiem, że książka gruba, ale...
Co nie zmienia faktu, że będę wyczekiwała kolejnego tomu z utęsknieniem. Bo na tego Martina to chyba przestałam czekać. Dobrze, że Durham objawił się jako godny następca.