„Blask Ostatecznego Kresu” to wyczekiwany przeze mnie, jak i pewnie przez rzesze fanów, finał „Trylogii Licaniusa”, czyli debiutanckiego cyklu Jamesa Islingtona.
Akcja BOK-u dzieje się jakiś czas po wydarzeniach z poprzedniego tomu, dzięki czemu bohaterowie rozwinęli się, a pod naszą nieobecność trochę się wydarzyło. Początkowo autor stopniowa rozwija wątki i splata losy bohaterów, by w końcu przyspieszyć w dalszej części fabuły. Całość, jak zwykle u Islingtona, jest genialna i wyrazy uznania dla autora za wymyślenie całości, ale również za to, że nie pogubił się w tej skomplikowanej układance i ujawnił wszystkie fakty dokładnie wtedy, gdy wymagała tego fabuła. Dzięki temu czytelnik może wyśmienicie bawić się podczas lektury tego arcydzieła.
Bardzo spodobała mi się decyzja Islingtona o odseparowaniu wątku dwóch postaci i rozwinięciu go w innej powieści, na którą już z niecierpliwością czekam. Taki spin-off zdecydowanie ma moje poparcie, a bohaterowie zasługują na osobną historię, a nie dwa słowa w BOK-u.
Wielkim plusem tej powieści jest również według mnie zakończenie, które nie wiem czy mogłoby być jeszcze lepsze, choć mniemam, że są osoby, którym się ono nie spodobało. Mnie taki finał zdecydowanie zadowolił i nawet nie sądziłem, że można to tak dobrze zakończyć. Choć jeszcze kilkadziesiąt stron przed zakończeniem obawiałem się, że całość zbyt wolno zmierza do zakończenia i skończy się na tym, że autor będzie na szybko na kilku stronach kończył cały cykl. Myliłem się, tyle mogę powiedzieć.
Warto również wspomnieć o świetnym wydaniu książki przez Fabrykę Słów, choć to wydawnictwo przyzwyczaiło już swoich czytelników do tego. Mapa, liczne dodatki czy to co wg mnie powinno znajdować się w każdym dłuższym cyklu, czyli przypomnienie wydarzeń z poprzednich książek, na pewno pozytywnie wpływają na odbiór tej powieści.
Według mnie „Trylogia Licaniusa” zostanie za jakiś czas uznana za jedną z najlepszych serii współczesnej fantastyki i być może zachęci ludzi, którzy zwykle nie sięgają po taką literaturę do przełamania się i przeczytania fantasy. Mam również nadzieję, że nie jest to ostatnie tak wybitne dzieło Jamesa Islingtona, który przecież całą pisarską karierę ma dopiero przed sobą, choć już na samym początku bardzo wysoko zawiesił sobie poprzeczkę. Oby stał się Armandem Duplantisem fantastyki i ciągle podnosił tę poprzeczkę jeszcze wyżej. Kiedyś na pewno zechcę sięgnąć po ten cykl ponownie, by przeczytać ciągiem wszystkie trzy powieści, ale nie wiem kiedy znajdę tyle czasu.
Więcej moich recenzji znajdziecie na Instagramie @chomiczkowe.recenzje